Mogę to zostawić, czyli sztuka odpuszczania

W ostatecznym rozrachunku liczą się trzy rzeczy: jak dobrze żyłeś, jak dobrze kochałeś i jak dobrze nauczyłeś się odpuszczać.

Jack Kornifield

 

Co znaczy odpuszczać?

Odpuszczać można na różne sposoby i w różnych kontekstach. Odpuszczać, to nie przeć za wszelką cenę do przeforsowania swojego zdania. To może być także zaprzestanie pielęgnowania urazy. Albo wycofanie się z dyskusji, gdy ta staje się bezcelowa.

Można odpuścić kontrolę i odpuścić komuś, a także odpuścić sobie.

 

Taki rodzaj reakcji, która uwzględnia dbanie o siebie.

Od razu zaznaczę, nie zachęcam do bylejakości, nie przekonuję, że nie musimy się starać. Chodzi o to, by mądrze wybierać w co i jak bardzo chcemy się angażować.

 

Gdybym miała w trzech słowach określić, co dla mnie znaczy odpuszczać, użyłabym takich słów: mogę to zostawić.

 

No bo co właściwie się stanie, jeśli nie doprowadzę tej kłótni do końca? Czy będę mniej sfrustrowana?

Czy rozmyślając o przykrych słowach, które usłyszałam i wałkując je cały wieczór staną się mniej bolesne?

Czy muszę się zająć wszystkim osobiście? Może zaufać innym, że zrobią to równie dobrze jak ja?

Czy przekonam kogoś, kto nie jest zainteresowany moją opinią? Może i tym razem lepiej odpuścić?

A czy kontrolując wszystko i wszystkich, nie tracę zbyt wiele energii? 

Może mogę to zostawić, a tym samym dać sobie i innym spokój?

I co z tym, co mówią inni na mój temat, czy to także mogę zostawić?

Co z przeszłością? Czy to możliwe, że jeśli ją zaakceptujemy i odpuścimy, przestanie tak boleć?

Czy muszę brać odpowiedzialność za samopoczucie ludzi wokół?

I czy koniecznie trzeba zrobić wszystko idealnie, może wystarczy dobrze?

 

Zobaczcie ile tego jest, a to tylko kilka przykładów. Jak wyczerpująca może być codzienność, kiedy nie potrafimy odpuszczać. Wyczerpująca dla nas i dla otoczenia. 

 

Odpuszczanie ma też drugą twarz. Często jesteśmy poirytowani tym, że coś poszło nie tak jak byśmy sobie tego życzyli. Jeśli sprawa jest błaha, to może warto skwitować ją lakonicznym stwierdzeniem – trudno i pójść dalej. Ileż to razy denerwujemy się czymś, co w zasadzie jest bez znaczenia. Nie zawsze to możliwe, ale zwykle działa, gdy sprawa nie jest szczególnie poważna.

 

Co zyskuję odpuszczając? Więcej spokoju. Akceptuję to, że nie na wszystko mam wpływ, a także, że tego, co się już wydarzyło nie można cofnąć. Nie forsuję na siłę ani dla zasady i niczego nie udowadniam, daję sobie czas, a innym prawo do własnego zdania i zyskuję więcej przestrzeni na to, co dla mnie ważne. Ograniczam poczucie, że ja sama muszę wszystko i pozwalam, by każdy zajął się swoją częścią.

 

Nie namawiam oczywiście do odpuszczenia wszystkiego, raczej do sprawdzania, czy przypadkiem nie lepiej odpuścić, nie lepiej dla nas? A także do tego żeby być mniej krytycznym wobec siebie, a przy tym wobec innych.

 

Odpuszczanie nie oznacza, że już o kogoś nie dbasz. Po prostu zdajesz sobie sprawę, że jedyną osobą, nad którą naprawdę masz kontrolę, jesteś ty sam.

Deborah Reber

 

To czego nie warto odpuszczać, to spraw dla nas ważnych. Bliskich osób też nie wolno odpuścić. Nie warto odpuszczać siebie, sobie już czasem można, a nawet należy.

 

Piszę dużo o tym, by dbać o siebie, czasem walczyć, stawiać granice, ale nie chciałabym, byśmy w tym wszystkim stracili z oczu innych ludzi. My jesteśmy ważni, ludzie, a szczególnie bliscy także są ważni. Podobno asertywność nie jest dla chamów i egoistów. Nie jestem też wielbicielką coraz silniejszej kultury indywidualizmu wyrażanej poprzez skupianie uwagi wyłącznie na sobie.

Mogę to zostawić, mam nadzieję, że to zdanie także dla Was okaże się pomocne.

Pozdrawiam serdecznie w ten jesienny dzień.

 

W nawiązaniu do ważnych dni, w których wspominamy naszych zmarłych bliskich, zdjęcia starych pomników, które mocno mnie poruszyły.





Komentarze

  1. no, właśnie: bazowe pytania brzmi: "kto to w ogóle jest?", a nawet jeśli ktoś dla nas ważny, to "czy mi na pewno zależy na tym, aby tego kogoś do czegoś przekonywać?"... czasem odpowiedź brzmi "tak", ale w gruncie rzeczy nie zdarza się to często... niezłym patentem praktycznym jest przerwać na chwilę dyskurs i udać się "na stronę", nawet jeśli nie ma takiej konieczności, a po powrocie często okazuje się, że świat się zdążył zmienić, a trip, iluzja w której tkwiliśmy zniknęła niczym bańka mydlana nadymana wcześniej naszym nadmiarem myślenia, które tak naprawdę jest puste...
    ...
    wielu ludzi uważa, że asertywność to każde "nie", a to nieprawda, bo asertywność to takie "nie", gdy minimalizujemy złe wibracje, które w naturalny sposób "nie" indukuje... to trzeba umieć i nie zawsze się da to zrobić, ale w ogólnym bilansie warto się tego nauczyć...
    p.jzns :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. */errata... nie "brzmi", tylko "brzmią" :)

      Usuń
    2. Wszystko sprowadza się do tego, żeby choć na chwilę się zatrzymać i to chyba z tym mamy największy kłopot. Ja w każdym razie, nie poddaję się i próbuję. Pozdrawiam,

      Usuń
  2. Ja, gdy widzę, że czegoś kurczowo się trzymam i to zauważę, to staram się zadać sobie pytanie: "Czemu mi na tym tak naprawdę zależy?" I wtedy w zależności od tego, na ile powód jest ważny oraz biorąc pod uwagę czy w ogóle mam na coś realny wpływ - walczę o coś dalej albo odpuszczam. A przynajmniej się staram. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To bardzo dobra podpowiedź, pytanie "dlaczego tak bardzo mi zależy", wykorzystam w swoich zmaganiach. Dziękuję i pozdrawiam serdecznie.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wieczorny foch, czyli trochę o tym, co pod spodem

Mija rok...

Okresowe przeglądy życia

Człowiek w kanapce