Gadają, gadają, gadają...
„Najgorsi są tacy, którzy wszystko by chcieli o sobie opowiedzieć. To nie jest ani dobre, ani zdrowe dla żadnej ze stron. Powściągliwość jest wielką wartością, nawet wobec samego siebie. Iluż ludzi zadręcza siebie samych rozmyślaniami i opowieściami o własnym nieszczęściu, niepowodzeniach, chorobach… tworzą jakby nadwyżkę swoich kłopotów, bez żadnej potrzeby. Ludzie gadają, gadają…”
Julia
Hartwig w rozmowie z Arturem Cieślarem,
Życie to podróż, to ocean
Czytając
te słowa, pomyślałam o własnych spostrzeżeniach z ostatniego lata. I o naszych
gościach. Dwoje z nich, na szczęście osobno i w pewnych odstępach czasu, mocno dało
nam się we znaki właśnie za przyczyną wspomnianego gadania.
Pani
D. przez cały pobyt nie przestawała mówić. Mówiła, mówiła i mówiła. Nie robiła
pauzy, by można było odnieść się do jej wypowiedzi, bo i też żadną odpowiedzią
zainteresowana nie była. Może na szczęście, bo dzięki temu można było się
czasem wyłączyć. Prawdziwą ulgę odczuwałam wyłącznie wtedy, kiedy mogłam się nieco
oddalić. Raczej nie da się nazwać takiego słowotoku rozmową. Niestety nawet bierne
słuchanie potrafi zmęczyć.
W
tym konkretnym przypadku nie do końca wiem, z czego wynika tak silna potrzeba mówienia,
zwłaszcza że znamy się długo i wiele z tych opowieści już słyszałam
(wielokrotnie). Być może Pani D. dokucza samotność albo potrzebuje
publiczności, a może po prostu lubi mówić i nie znosi ciszy? To ostatnie jest
bardzo prawdopodobne.
Kolejny
nasz gość również miał dużo do opowiedzenia, co może byłoby znośne, gdyby było
ciekawe, ponieważ jednak do wybitnych erudytów nie należy, wiało nudą. Być może
dlatego większość swoich wypowiedzi postanowił ilustrować zdjęciami, linkami,
obrazkami lub informacjami z portali internetowych. Oczywiście przy pomocy
swojego telefonu.
Na
hasło „pokazywałem wam to?”, dostawałam gęsiej skórki, a przy nastej lub
dziesiątej próbie „pokazania” miałam ochotę uciekać. I robiłam to, bo pilnie potrzebowałam
wyjść do kuchni. Są sytuacje, w których własna kuchnia jawi się jako wyspa
szczęśliwości, nawet mnie, a do szczególnych fanek kuchni nie należę, chyba że
tej na talerzu. Niestety bardziej subtelne próby wymigania się, od oglądania
kolejnych zdjęć czy filmików, nie odnosiły pożądanego skutku. Próba
przekierowania rozmowy także, bo nasz rozmówca, rozmówcą był tylko z nazwy.
Zawsze
mnie zdumiewa ten brak wrażliwości ludzi, którym najwyraźniej zdaje się, że są
najbardziej interesującymi osobami na świecie. Jakimś cudem dość często deficyt
uważności łączy się z poczuciem wyższości.
To
już przypadek z pewnego służbowego spotkania. Dość dojrzała wiekiem pani, a
dokładnie żona pana zajmującego wysokie stanowisko, co w tym przypadku
kluczowe, była niezwykle skora do opowieści, oczywiście o sobie. Chętnie
odpowiadała też na pytania, ale zupełnie nie była zainteresowana prowadzeniem
dialogu, znowu żadnych pytań ani pauzy. W tym przypadku na pierwszy plan
wyraźnie wybijało się poczucie ważności. Opowiadając pewną historię, użyła
zdania – no tylko on jeszcze nie wiedział, kim jestem – w domyśle, czyją jestem
żoną. I tego właśnie nie pojmuję, rozumiem dumę z osiągnięć małżonka, ale dodawanie
sobie znaczenia, wykorzystując pozycję partnera, jest dla mnie nadużyciem.
Osobiście wolę pracować na własne zasługi, a jeśli ich nie mam, nie przypisuję
sobie cudzych.
Są
ludzie, którzy swoim zachowaniem próbują udowodnić, że królowa (lub król) jest
tylko jedna. Nie potrzebują partnerów do rozmowy, lecz audytorium, najchętniej
zachwyconego i skorego do zachwytu. W podobnych przypadkach nie odzywam się
niepytana i próbuję przeczekać. Nie tym razem, bo jakby się tak zastanowić, to
właśnie pisząc te słowa, gadam, gadam i gadam, a nawet gderam, a skoro już to
robię, pogderam jeszcze trochę.
Chciałabym,
żeby ludzie pamiętali, że nie wszyscy chcą oglądać ogromne ilości fotografii z
wakacji, pokazywanych na towarzyskim spotkaniu, nie wszyscy lubią oglądać filmy
z wesel i tym podobnych imprez, niekoniecznie w szczegółach potrzebujemy wysłuchać
historii całego życia i naprawdę nie musimy dostać poglądowych obrazków do
każdej opowieści. Różnica z moim gderaniem jest taka, że jak nie będziecie
mieli ochoty dobrnąć do końca, możecie zamknąć stronę, Pani D. nie sposób było
wyłączyć.
Miłego
dnia!
Komentarze
Prześlij komentarz