Całkiem niedawno...

Kilka zupełnie błahych wydarzeń uświadomiło mi, jak inaczej niż kiedyś postrzegam upływ czasu. Zaczęło się parę lat temu. Z powodu zadanej mojej córce pracy domowej z języka polskiego, rozmawiałyśmy o wierszu Wisławy Szymborskiej „Nic dwa razy”. Powiedziałam M., że choć jest wiele muzycznych interpretacji tego wiersza, dla mnie wyjątkowe było wykonanie Łucji Prus. Dodałam, że niestety artystka już nie żyje. M. zapytała, kiedy zmarła, a ja bez chwili zastanowienia odpowiedziałam, że niedawno, jakieś trzy lub cztery lata temu. M. zdziwiła się (moim zdaniem nie całkiem uprzejmie, mogła sobie przecież darować), że trzy lub cztery lata temu to dla mnie całkiem niedawno. Niestety to był dopiero początek, bo później było tylko gorzej, znacznie gorzej. M. zweryfikowała podaną informację i dowiedziała się, że Pani Łucja zmarła … w 2002 r., co oznacza, że nie minęły trzy lub cztery lata, tylko prawie 20. No dobrze, trochę się pomyliłam, przyznaję. Tak szybko minął ten czas… Jak do tego doszło? Nie wiem.

Choć od tamtej pory minęło kilka lat, M. patrzy na mnie podejrzliwie za każdym razem, gdy próbuję umiejscowić w czasie konkretne wydarzenie. A że trafiło mi się „niewdzięczne” dziecko, z ledwie dostrzegalnym uśmiechem na ustach mówi, pewnie jakieś trzy lub cztery lata temu. Innym razem pyta, na pewno, czy może tak jak z Łucją Prus? Posuwa się nawet do tego, by tę rozmowę rozpowszechniać jako anegdotę, jak ostatnio, kiedy jej korepetytorka (w zbliżonym do mnie wieku) również miała kłopot z określeniem perspektywy czasowej. M. oczywiście wykazała życzliwe zrozumienie, no przecież. W końcu jej mama też tak ma.

To oczywiście tylko jeden z przykładów, zdarza mi się częściej. Wspomnienie do mnie wróciło, ponieważ kilka dni temu (naprawdę kilka) z zadowoleniem mogłam odnotować, że nie tylko ja tak mam. Joanna Senyszyn w rozmowie z Anną Jurgaś opowiadała o swoich znajomych. Wspomniała, że obecnych przyjaciół ma od niedawna, od jakichś 20 lat, bo tak jak zmieniało się jej życie, tak zmieniali się i przyjaciele. Naprawdę od niedawna, 20 lat?

Ja wiem, że zmienia się perspektywa. Wszystko rozumiem, ale żeby aż tak?

Niestety aż tak, a nawet gorzej. Katarzyna Sobczuk w eseju Mała empiria zauważa, że jak mamy dwadzieścia lat, pięćdziesięciolatków uważamy za starych, mając 30 również, ale mając 50 też i to się już nie zmieni, co udowodniła mama mojej koleżanki, mocno starsza pani. We dwie udały się załatwiać sprawy w miejsce, gdzie inni petenci również byli w zaawansowanym wieku, po chwili zaskoczona starsza pani rzuciła komentarz, córciu tu są sami starzy ludzie! Tonem, jakby zaraz miała dodać, ja wychodzę.

To samo przydarza mi się, gdy oglądam dawno niewidzianego aktora, polityka lub prezentera, może z wyjątkiem Krzysztofa Ibisza. Myślę sobie, o rany, ale się zestarzał i chwilę później dochodzi do mnie refleksja, że jest w moim wieku, co niechybnie oznacza, że ja też.

Niestety to nie koniec. Udając się do lekarza, fryzjera czy innego eksperta lub specjalisty odnotowuję, że są ode mnie młodsi, co nie dziwi aż tak bardzo, ale, że są młodsi od mojego syna? To już trudniejsze do udźwignięcia, bo jak im zaufać? Nie, żebym nie ufała synowi. Ufam i to bardzo, wierzę też, że doskonale zna się na swojej pracy, ale za widocznymi zmarszczkami kryje się przecież doświadczenie. Byle nie za duże, bo u stetryczałego lekarza też czuję się niekomfortowo. Trudno dogodzić pani w kwiecie wieku, a raczej w przekwicie, co w mojej opinii jest niefortunną nazwą, bo co przekwita, to przekwita, a jednak w wielu obszarach można dopiero przymierzać się do rozkwitu.

Na swoją obronę dodam, że nie dopytuję w recepcji, ile ów specjalista ma lat, a gdy już się trafi bardzo młody człowiek, staram się być wyrozumiała, w końcu każdy gdzieś przecież zaczynał. A, żeby nie było tak całkiem poprawnie, przyznaję, że inaczej jest w kwestii książek, zaczynam sprawdzać, ile lat ma autor, bo jeśli jest bardzo młody, to „co on wie o życiu”? Oczywiście to uproszczenie, nie chcę nikogo lekceważyć, w końcu bywali wybitni młodzi pisarze i pisarki, po prostu inny etap życia, inne potrzeby i inna strona mocy, albo niemocy, to zależy.

Zamiast podsumowania jeszcze jedno spostrzeżenie Katarzyny Sobczuk, dotyczące właśnie mocy, a Małą empirię polecam wszystkim, którzy są na podobnym etapie życia.

Przyjemne w wieku średniej starości jest to, że już się nikogo nie boimy. Histeryczna szefowa, obleśny szef – kreatury z przeszłości straciły swoją moc, są już niegroźne.

I tak właśnie mam, co bardzo sobie cenię. Nawet nie wiem, kiedy ja weszłam na ten poziom, pewnie jakieś trzy lub cztery lata temu.


Więcej o dojrzałości było tu:

https://annakobietazwyczajna.blogspot.com/2025/03/wiek-dojrzay.html

I nieco poważniej tu:

https://annakobietazwyczajna.blogspot.com/2024/08/kryzys-wieku-sredniego.html

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Moc zwykłych rzeczy

Gadają, gadają, gadają...

Jesienna chandra

Poświęcenie to ponura afera

Życzliwość, a raczej jej brak

Pora przyjrzeć się zakupom

Wściekam się