Związek w kryzysie i brak współpracy, czyli trochę o życiu obok

Nie ma związku, który na przestrzeni lat nie doznałby mniejszego lub większego kryzysu, to jasne. Każdy relacja ma swoją dynamikę i kryzys wcale nie musi oznaczać końca. Związek tworzy dwójka ludzi, zwykle mają różne potrzeby. Gubią nas zaniedbania, pośpiech, czasem działania destrukcyjne, drogi się rozchodzą, ale najbardziej chyba dotkliwy jest brak współpracy.

Moment, w którym partner lub partnerka sygnalizuje potrzebę zmian, a druga osoba nie deklaruje współpracy, jest trudny, choćby dlatego, że pozbawia nadziei. Wiem, że bywa jeszcze gorzej, wtedy kiedy związek właściwie się rozpadł, a mimo to małżonkowie lub partnerzy muszą żyć pod jednym dachem, a nawet prowadzić wspólne gospodarstwo. To wyczerpujące. Pół biedy jeśli partner nie jest specjalnie toksyczny, nie bywa złośliwy, nie stosuje przemocy i nie jest uzależniony.

Są też związki, w których ludzie uparcie tkwią, z różnych powodów, możliwe, że z przyzwyczajenia, obawy samotności, lęku o przyszłość. Żyją we wzajemnej wrogości, niechęci, żalu i frustracji. Wtedy najbardziej dojmująca jest samotność.

Nie zamierzam nikogo oceniać i daleka jestem od udzielania rad, a szczególnie tych w stylu, jeśli jest źle to natychmiast trzeba się rozstać, bo wiem, że zdarzają się sytuacje, choćby czasowe, kiedy to jest niemożliwe. Ekspertami od siebie jesteście Wy sami i najlepiej wiecie, jak wygląda sytuacja. Wierzę jednak, że niemal zawsze da się ją choć trochę poprawić, a czasem trochę może być naprawdę znaczące.

Najważniejsze, by nie rezygnować z siebie, trzeba uczyć się żyć pomimo, tworzyć własny świat, na ile to możliwe zająć się sobą, bo tak naprawdę tylko na siebie mamy realny wpływ. Nie można zmienić innej osoby i nie da się siłą, ani pragnieniem zmusić jej do miłości. Do współpracy też nie. Można jednak zadbać o siebie, a jeśli macie dzieci, również o nie, im należy pokazywać, że nie na wszystko trzeba się godzić.

Wiem, to trudne, wydaje się nawet niemożliwe, wymaga czasu, przewartościowania pewnych spraw i nauczenia się innego myślenia o swoim życiu, ale warto. Małymi kroczkami naprzód.

Sami musicie wybrać, co Wam pasuje, dobrze jest szukać rozwiązań, na początek jednak warto przekierować myślenie na to, co ja o tym sądzę? Nie partner, ja, co ja bym zrobiła, gdybym była sama, czego potrzebuję, co ja na to?

Warto też oddać partnerowi odpowiedzialność za jego samopoczucie. Jeśli jest niezadowolony to trudno, nie trzeba od razu nadskakiwać, nie trzeba wyjaśniać zbyt wiele. Nie warto wdawać się w żadne dyskusje, przepychanki czy kłótnie. Zawsze jednak należy reagować, jeśli na coś się nie zgadzacie. Mamy prawo do reakcji, jeśli z niego nie korzystamy, pozostaje dyskomfort. I najważniejsze, nie wolno uzależniać swojego samopoczucia od złej relacji, a przynajmniej nie tylko od niej, przecież jest coś jeszcze. 

Jeśli dzisiaj nie widać szansy na poprawę, a prób było już zbyt wiele, można powolutku zacząć budować swoje życie z uwzględnieniem tej wiedzy. Zaakceptować fakt, że dzisiaj tak właśnie jest. I lepiej nie koncentrować się na tym, że chcielibyśmy, żeby było inaczej, bo to uruchamia żal, przytłacza i odbiera siły, ale niestety nie zmienia sytuacji. Dzisiaj jest tak. To trochę uczenie się życia obok.

W przypadku, gdy odbywacie ciągłe rozmowy, które kończą się płaczem, odpuśćcie. Nie zmusicie drugiej strony do przyjęcia Waszego punktu widzenia. I druga strona nie musi Was rozumieć, zwłaszcza jeśli tego nie chce. Nieustanna walka, awantury tylko pogarszają sytuację. Można skupić się na tym, by komunikować pewne sprawy, ale nie wdawać się w dyskusję.

Niestety w rodzinie nie wszystko zależy od nas. To także wybór drugiej strony, na ile uczestniczy we wspólnym życiu. Każdy sam odpowiada za swoje zaangażowanie i wkład w budowanie relacji z bliskimi. Oddajmy więc część odpowiedzialności.

Dla wyciszenia atmosfery warto postawić na uprzejmość, choćby chłodną, taką trochę sąsiedzką. Lepiej stronić od ogólnych ocen, one szkodzą, skupiajmy się raczej na konkretnej sytuacji.

Kiedyś przeczytałam, że barometrem związku może być zupełnie trywialna sprawa, zaparkowany prze domem samochód partnera lub partnerki. Jeśli wracacie z pracy i cieszycie się, że stoi, jest w porządku. Jeśli natomiast zaczynacie się denerwować, nie wygląda to dobrze. To pewne uproszczenie, ale chyba coś w nim jest.

Niewielkie troski mówią, ogromne – milczą zdrętwiałe.

Seneka 

Nie milczcie, szukajcie osób, z którymi możecie się dzielić troskami. Początkowo to może się wydawać nieoczywiste, ale najczęściej obok nas jest kilka osób, które są gotowe udzielić wsparcia.

Myślę o Was cieplutko i bardzo, bardzo chciałabym dodać Wam siły, jeśli jej teraz potrzebujecie. 

O kobiecej samotności było tu:

https://annakobietazwyczajna.blogspot.com/2024/07/kobieca-samotnosc.html



 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kobieca samotność

Życzliwość, a raczej jej brak

Mija rok...

Jest coś jeszcze...

Co z tym zrobię?

Kryzys wieku średniego?

Szklanka do połowy pusta?