Do diabła z podłogą

Dzisiaj będzie o relacjach, brudnej podłodze i raz jeszcze o „Smutkach wszelkiej maści” Mariany Leky, a w zasadzie o jednym z opowiadań. „Świadkinie szczęścia i nieszczęścia” to krótka historia pewnej przyjaźni, nie zdradzę wszystkich szczegółów, na wypadek, gdyby ktoś miał ochotę sięgnąć po książkę. I choć wśród opowiadań autorki przyjaźń pojawia się w wielu odsłonach, mnie ujęła ta właśnie historia. Dlaczego? Ponieważ dotyczy relacji, która przetrwała lata i pewnie niejedną próbę. I choć powodów jej trwania jest wiele, wśród nich znalazł się również ten:

Powodem, dla którego nam się ze sobą nie dłuży, jest to, że kiedy jedna odwiedza drugą, nie musi być jedzenia na stole ani wyszorowanej podłogi.

Smutki wszelkiej maści, Mariana Leky

Trywialne, a jednak niezwykle prawdziwe. Rozumiem doskonale ten powód, bo mam szczęście mieć taką przyjaźń i wiem, że powyższy opis kryje coś więcej niż tylko nieposprzątane mieszkanie i brak poczęstunku.

Pisałam o relacjach do zadań specjalnych, różnych rodzajach przyjaźni i powodach, dla których zbliżamy się do tych, a nie innych osób. Jednak długoletnia przyjaźń różni się tym, że prawdopodobnie zjedliśmy już przysłowiową beczkę soli i widzieliśmy w swoim życiu niejeden bałagan, a brudna podłoga była świadkiem wielu życiowych dramatów i w tych okolicznościach najmniejszym z problemów. Jest pewnego rodzaju symbolem i papierkiem lakmusowym relacji.

Niby tylko nieumyta podłoga, a za nią ukrywa się akceptacja, swoboda, poczucie, że nie jest się ocenianym i brak konieczności udowadniania czegokolwiek. Spotkaniom nie towarzyszy stres z gatunku, szybko, szybko… To, że przyjmujemy kogoś w dresie, bez makijażu, a wizyty nie poprzedzają mniej lub bardziej gruntowne porządki, nie zależy wyłącznie od stopnia oficjalności spotkania, nie świadczy także o lekceważeniu gościa (chyba że akurat świadczy, ale wtedy to nie przypadek), raczej o tym, jak czujemy się w towarzystwie odwiedzających nas ludzi. Rzadko kogo dopuszczamy tak blisko i paradoksalnie musi to być dla nas ktoś wyjątkowy. Ktoś z kim czujemy się dobrze i swobodnie niezależnie od tego, czy ostatnio rozmawialiśmy wczoraj, czy 3 miesiące temu, a każde spotkanie jest kontynuacją przerwanej rozmowy. Wieloletniej przyjaźni towarzyszy troska. Jest zaufanie, wsparcie i wzajemne zrozumienie. Nie ma natomiast żadnej maski.

Zwykle w takiej relacji panuje wzajemność, czyli najczęściej my też już widzieliśmy niejeden bałagan w życiu i w domu przyjaciela, a jednak do głowy nam nie przychodzi, by go w jakikolwiek sposób oceniać.

Swoją drogą na przestrzeni lat w tej kwestii wiele się zmieniło. Doskonale pamiętam czasy, w których nie było telefonów komórkowych, a i stacjonarny nie gościł w każdym domu. Wtedy po prostu wpadało się z wizytą bez zapowiedzi i było to zupełnie normalne, dzisiaj raczej nie do pomyślenia. Nie tylko dlatego, że moglibyśmy nie zastać kogoś w domu lub pokrzyżować gospodarzowi plany, dzisiaj po prostu się tego nie robi, to zwyczajnie niegrzeczne. I nie tęsknię za tamtymi czasami, choć pewnie miały jakiś urok. Wolę sama decydować kogo i jak blisko dopuszczę do siebie i do swojego domu.

W przyjaźni, do etapu spotkań przy wspomnianej nieumytej podłodze i ewentualnym pustym stole dochodzimy na dwa sposoby, albo znamy się już długo i dobrze, albo mamy szczęście na swojej drodze spotkać kogoś przy kim komfortowo czujemy się od początku.

A podłoga? Do diabła z podłogą!



Komentarze

  1. Czytajac tę nowelkę tez miałam chwilę zadumy nad tą podłogą :)
    Pamiętam stare czasy...Koleżanki czy sąsiedzi wchodzili do domów łapiąc za klamkę,nie używszy nawet dzwonka do drzwi,nikogo nie raziła niepościelona wersalka z kapą rzuconą w kąt posłania,w zlewach zalegały brudne talerze a na gumoleum były plamy.Dzisiaj mamy czyste powierzchnie,idealnie zaprojektowane salony,dopasowane do nich kuchnie i wszelkie detale.Otwarte przestrzenie i porządek nawet w szufladzie na "przydasię".Tylko serca są zamknięte a wnętrza brudne.
    Pozdrawiam,Simera
    Ps.Ten post zainspirował mnie do napisania o moich przyjaźniach..a tak dokładnie to pisząc komentarz ( to jest druga wersja) tak sie rozbujałam,że wyszedł z tego prawie post.W wolnym czasie moze go dopracuje i opublikuje .

    OdpowiedzUsuń
  2. To prawda, że kiedyś panowała znacznie większa swoboda. Jakiś czas temu sąsiad przyszedł do nas po szklankę cukru, bo pilnie potrzebował. Moja córka była bardzo zaskoczona, a przecież w czasie mojego dzieciństwa to była norma. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Życzliwość, a raczej jej brak

Kobieca samotność

Kobieta zawiedziona

Wiek dojrzały?

Co ze mną nie tak?

Zmagam się...

Kryzys wieku średniego?