O zamiataniu pod dywan

Nastała jesień, pogoda nie zawsze sprzyja aktywności na świeżym powietrzu (jaka by ta aktywność nie była), ale wtedy, kiedy nie sprzyja, sprzyja czemu innemu, na przykład wizytom w muzeach, galeriach i innych przybytkach kultury. Taki to był właśnie dzień, deszczowy, wietrzny i chłodny, więc razem z córką wybrałyśmy się do brukselskiego Muzeum Banksy’ego. Wprawdzie M. ma pewne obiekcje w stosunku do słynnego artysty, nie podoba jej się, że jak on maluje na budynkach, to jest sztuka, ale jeśli ona by coś zmalowała, byłoby zwykłym wandalizmem, niezależnie od treści i jakości wykonania. Postanowiła jednak żale zostawić na boku i poprzyglądać się pracom rzeczonego artysty z bliska, a w zasadzie ich znakomitym kopiom.

Wspominam o wystawie, bo do dzisiejszego wpisu zainspirowała mnie właśnie jedna z prac Banksy’ego. Mural przedstawia zamiatającą pokojówkę, zamiatającą pod mural oczywiście. Przekaz jest jasny, w Polsce zamiatałaby pod dywan, czyli rzecz o hipokryzji, niewygodnych sprawach, skrywanych tajemnicach i ignorowaniu istotnych problemów. Jak zwykle u Banksy’ego praca ma charakter uniwersalny, nawiązuje do globalnych spraw, artysta słynie z trafnych diagnoz i ciekawej formy przekazu. Mural może być również ilustracją do codziennych problemów, bo to przecież nie jest specjalnie rzadkie zjawisko. Nie, żebyśmy wszyscy zamiatali, ale wystarczy, że ktoś inny zamiata, a problem i nas dotyczy.

Patrząc na pokojówkę Banksy’ego, tak naprawdę widzę Panią H., choć wizualnie wcale nie są do siebie podobne. Panią H. znam od wieków, dlatego z całą stanowczością mogę napisać, że w sztuce zamiatania pod dywan osiągnęła mistrzostwo. Szkoda, że nie ma takiej konkurencji olimpijskiej, bo widzę Panią H. z medalem na szyi, złotym naturalnie. Mistrzostwo mistrzostwem, umiejętności jednak nie podziwiam, za to nieustannie trwam w zdumieniu, że z taką górą śmieci pod dywanem można wygodnie żyć. A może właśnie nie jest wygodnie? Zdaję sobie sprawę, że to jakiś mechanizm obronny, że niektórzy inaczej nie potrafią. Trudno mi się jednak przystosować, a powinnam, bo sprawa jest rodzinna i w sumie byłaby to dość wygodna umiejętność. Pozostaje mi tylko ograniczanie kontaktu do niezbędnego minimum.

Taki przykład, Pani H. ma pretensje, w zasadzie nieistotne o co, bo scenariusz zawsze ten sam, bez względu na charakter sporu, są łzy, pretensje mniej lub bardziej uzasadnione, a często w ogóle, i gorzkie lub mniej gorzkie żale. Zwykle biorą się stąd, że Pani H. ma bardzo duże oczekiwania względem innych ludzi i zawsze wie, co powinni, albo nie powinni robić. Próby rozmowy lub załagodzenia okazują się nieskuteczne. Za to Pani H. bardzo wylewna i rozemocjonowana, co kończy się tym, że człowiek naprawdę się nasłucha, dodam, że niczego przyjemnego. Moja metoda, nie dać się wciągnąć. Rozstajemy się w nieprzyjemnej atmosferze, we mnie żal narasta, trawię, trawię i jeszcze raz trawię. Gdy tymczasem Pani H. zachowuje się, jakby sprawy w ogóle nie było. Do tematu nie wraca, nigdy nie przeprasza i udaje, że nic się nie wydarzyło. Pozamiatane.

Inny przykład, dzieje się coś niewygodnego, Pani H. mistrzowsko omija temat, udaje, że w zasadzie nic się nie dzieje. Po jakimś czasie pęcznieje katalog spraw, których lepiej nie poruszać. W konsekwencji rozmowa przypomina pole minowe.

Ma jeszcze jedną rozrywkę, uwielbia plotkować, dlatego dużo można się dowiedzieć o sobie, od innych niestety. Pani H. za to uśmiecha się szeroko i udaje, że bardzo się lubimy. Zapomniałam wspomnieć, że bywa złośliwa, co nie ułatwia sprawy. 

Może nie jest tak straszna, jak ją maluję, widać od razu, że w jej sprawie nie jestem obiektywna. No i nie umiem w tę grę. Generalnie jestem słaba w zamiataniu. Odstaję, zwłaszcza od zawodowców. Z trudem ukrywam niechęć i tylko wtedy, gdy to konieczne. Nie mogę swobodnie rozmawiać z ludźmi, do których mam żal, powiem więcej, nie potrafię utrzymać z nimi kontaktu wzrokowego. Dosłownie, nie mogę na tego kogoś patrzeć i niestety trwa to jakiś czas, bywa, że dłuższy. Preferuję rozmowę i spokojne przegadanie tematu, o ile to możliwe. I nie za wszelką cenę. Nie wszystko trzeba przegadywać i omawiać, bo czasem lepiej zwyczajnie odpuścić. Jestem przeciwniczką dzielenia włosa na czworo i nieustannych oczekiwań. Jeśli jednak problem tego wymaga, dążę do jego rozwiązania, bo dyskomfort związany z napiętą atmosferą mi szkodzi. Mogę się też pokłócić, ale nie cierpię zamiatania pod dywan, bo tak naprawdę to gromadzenie żalu, a i bez tego dokuczają mi wrzody żołądka. Ostatecznie przecież pod tym dywanem może się już nic nie zmieścić i mamy wybuch wulkanu, bo to w końcu coś pod spodem, a o tym, co pod spodem i o wieczornym fochu było tutaj:

https://annakobietazwyczajna.blogspot.com/2024/04/wieczorny-foch-czyli-troche-o-tym-co.html



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Całkiem niedawno...

Jesienna chandra

Dlaczego siebie nie lubimy?

Cytrynowiec

Poświęcenie to ponura afera

Życzliwość, a raczej jej brak

Gadają, gadają, gadają...