Mam dość, czyli trochę o trzaskaniu drzwiami

Czasem chcesz po prostu stanąć na dachu i wrzeszczeć, że to jest kurwa, okropne i że więcej tego nie zniesiesz.

Sally Page, Powierniczka opowieści

Są w życiu takie chwile i obawiam się, że nie są rzadkie. Chwile, w których mamy ochotę trzasnąć drzwiami, wyjść i nie wrócić, rwać włosy z głowy, wrzeszczeć lub walić głową w mur. To prawdziwie wybuchowa mieszanka wściekłości, frustracji i żalu, doprawiona szczyptą lub wcale nie szczyptą, poczucia, że jesteśmy u kresu wytrzymałości, że dłużej nie damy rady, i że to (czymkolwiek jest) musi się skończyć.  Znajome uczucie? Mam nadzieję, bo to znaczy, że jesteśmy ludźmi, ale też, że nasz organizm mówi nam, że faktycznie tak dłużej nie może być i jednak musimy coś zmienić. Jeśli tego nie czujemy to albo jesteśmy dalajlamą albo „gotowaną żabą”, która nawet nie wie, że jej granice zostały przekroczone.  I choć jasne jest, że głową muru nie przebijemy, i nie uda nam się wszystkiego zmienić, to nie warto lekceważyć tych emocji. W poważnych przypadkach za wszelką cenę trzeba szukać rozwiązań, ale to nie dzisiaj, bo dzisiaj o codziennych frustracjach.

Mam z nimi kłopot, a raczej z radzeniem sobie z nimi. No, bo trzaskać tymi drzwiami czy nie trzaskać? Od niedawna jestem zwolenniczką trzaskania, choć może niekoniecznie w gabinecie szefa, czyli, że trzaskać można ale w określonych warunkach, co nie rozwiązuje problemu.

Wrzeszczeć? Tak, można wrzeszczeć, jednak lepiej nie na własne dzieci, bo przy okazji można je straumatyzować. Pozostałych też dobrze byłoby uprzedzić, żeby mieli szansę się ukryć, po co mają się narażać? Ale nawet wtedy może nawinąć się jakiś obrażalski i w takim przypadku ryzykujemy, że zwykłe przepraszam może nie pomóc. Wygląda na to, że to rozwiązane idealne wyłącznie dla tych, którzy mają bardzo wyrozumiałe otoczenie. No nie wiem…

Co jeszcze może pomóc? Wiązanka niecenzuralnych słów? No tak, ale ja akurat nie radzę sobie z tym zbyt dobrze, pamiętacie, ciasny warkoczyk, a odczytane z kartki mogą nie zadziałać, w dodatku trzeba by ją przygotować. Można oczywiście posłużyć się słownikiem wulgaryzmów, ale wyobrażacie to sobie? A może pomyśleć o korepetycjach?

A jak nie, to może spacer? Rozwiązanie już bardziej dla mnie, wyjść i spacerować dopóki emocje nie opadną? Niby w porządku, tyle, że wyłącznie w tych przypadkach, kiedy emocje opadają dość szybko, bo kto ma tyle czasu, żeby godzinami spacerować?

Sport? Trzy razy tak, ale raczej dla tych bardziej usportowionych. Co do mnie, taki trening bez przygotowania z pewnością zwiększyłby moją frustrację.

Zatem sprzątanie? To chyba każdy potrafi, ale czy każdy lubi? No bo jak nie lubi, to próbuję sobie wyobrazić, że ktoś jako rozwiązanie, podpowiada mi ręczne mycie naczyń. To dopiero byłaby frustracja. U mnie sprzątanie się sprawdza, tylko jak już posprzątam, a ktoś nabałagani, emocje znowu rosną. Wygląda na to, że to też ślepa uliczka.

To może płacz, może jak się wypłaczę to przejdzie, ale i tu czai się niebezpieczeństwo, znam to i wiem, że stąd już tyko krok do użalania się nad sobą. Chyba nie o to mi chodziło. Choć oczywiście nie zaszkodzi czasem się nad sobą poużalać, to nawet wskazane. Byle nam tak nie zostało, bo następny stopień wtajemniczenia to już przejście do roli ofiary, a chyba na to nie ma w nas zgody. Nie taki był plan.

A gdyby tak się komuś wygadać? Moja kochana koleżanka Agnieszka (buziaki) ostatnio ma taki trudny czas i wygadanie się koleżankom trochę złagodziło jej frustrację, rzecz w tym, że nie zawsze jest przy nas życzliwy słuchacz.

Podobno już wymyślono miejsca, w których można bezkarnie, choć za opłatą, tłuc talerze, ale … No właśnie tu znowu ale, tak za dopłatą? Jeszcze i to? No i zanim znajdę to miejsce, dotrę do niego… Nie, to zbyt skomplikowane.

Ten i ów, zaproponują może jakieś ćwiczenia oddechowe, nawet jestem za, tyle, że przy tym szczególnym emocjonalnym koktajlu nie potrafię się na nich skupić. Nie, to też nie to… Szukam dalej.

Przekopać ogródek? Mogłoby pomóc, kłopot w tym, że trzeba go mieć, u mnie dostępne tylko balkonowe skrzynki i nawet gdybym chciała oddać przysługę sąsiadowi, to żadnych ogródków w pobliżu.

Och, to może lampka wina na rozluźnienie? Może, ale jest przed trzynastą, a ja z tego pokolenia, co przed trzynastą nie sprzedawali i tak mi zostało, przed trzynastą nie piję.

Czekoladę sprawdziłam, pogarsza sprawę, ładnie wygląda, dobrze smakuje, jednak nie wiedzieć czemu, po zjedzeniu zwiększa frustrację. Ta sama historia z zakupami.

Przeczekać? Jak przeczekać, kiedy człowieka nosi? Można by usiąść i zastanowić się co jest nie tak, dlaczego te uczucia, ale przecież skupić się nie można.

Szukałam, szukałam i od samego szukania trochę puściło. A w dodatku znalazłam coś, co działa.

Piosenka jest dobra na wszystko

To tytuł wiersza Jeremiego Przybory

Piosenka pomoże na wiele…

Mała uwaga, w moim przypadku piosenka tak, ale do słuchania, bo jeśli ja zacznę śpiewać, to może i poczuję się lepiej, ale frustracji doświadczą wszyscy wokół.

Ciekawa jestem jakie Wy macie sposoby na to przykre uczucie.

Pozostaje mi życzyć nam wszystkim spokoju i oby te życzenia się spełniły.


 

Komentarze

  1. No nie wierze! :-) Czytałam szybko,aby jak najprędzej dotrzeć do tej pożadanej informacji i po co...? Zeby niczego nowego się nie dowiedzieć! U mnie muzyka łagodzi wszystko :) i jest lekiem na całe zło :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo w tym wypadku to i ja jestem bezradna i żadna mądrość z wiekiem na mnie nie spłynęła:) A muzyka faktycznie bardzo wpływa na nastrój. Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wieczorny foch, czyli trochę o tym, co pod spodem

Mija rok...

Co nas gubi?