Dam radę czy tylko wytrzymam?

Samolot jest miejscem, w którym chcąc nie chcąc słyszy się, o czym rozmawiają współpasażerowie. Podczas ostatniego lotu z Polski siedzieli za mną młodzi ludzie. Ja w skupieniu czytałam książkę, więc ich słowa niespecjalnie do mnie docierały. Przy lądowaniu obsługa wygasza światła, a ponieważ nie lubię tej części lotu, zwykle odkładam wszystko i siedzę z przymkniętymi oczami. Wtedy usłyszałam, jak dziewczyna przekonuje swojego partnera, że w Polsce istotny jest poziom udręczenia. Wszyscy muszą być udręczeni. Przypomniałam sobie, że kiedyś, ktoś inny określił tę postawę, im gorzej, tym lepiej. Podzielam opinię, pisałam o narzekaniu i marudzeniu, wtedy w tonie nieco żartobliwym:

https://annakobietazwyczajna.blogspot.com/2023/07/marudzenie-i-narzekanie_16.html

Dzisiaj, miejmy nadzieję, że czasowo, ja też czuję się udręczona, co nie oznacza, że opowiadam o tym każdej napotkanej osobie, a przynajmniej jeszcze nie, jednak do tematu podejdę poważniej.

Wspomniana postawa nie wzięła się znikąd. Przyczyn jest wiele, w końcu w Polsce cierpienie uszlachetnia, nie wiem, czy jakiś inny naród ma takie „szlechetne” przekonanie, cierpnie mi skóra, kiedy coś takiego słyszę. Ludzie mają silną potrzebę uznania ich bólu, niektórzy czują się samotni i chcieliby się podzielić tym, co na nich spadło, jeszcze inni robią tak z nawyku, niezależnie od życiowych okoliczności (dla tych jestem najmniej wyrozumiała), choć może boją się powiedzieć, jest nieźle, z obawy, że przestanie być nieźle albo zwyczajnie potrzebują troski i uwagi.

Po przeczytaniu rozdziału w książce Małgorzaty Halber „Hałas” dotarło do mnie, że to nie jest najgorsze. Najgorsze jest wytrzymywanie. O tym również kiedyś wspominałam. Fragment wpisu na blogu brzmiał tak:

Nauczyłam się tyle znosić, że trwanie w niewygodnej sytuacji było całkiem naturalne, akceptowalne. Zatem trwałam, w pracy i w relacjach, które mnie nie satysfakcjonowały, w życiu ze zbyt ciasnym warkoczykiem, i najważniejsze w swoim własnym udręczeniu.

Od tamtej pory dużo się nauczyłam, jeszcze więcej przeczytałam i przemyślałam i wiem, że akurat w naszym pokoleniu trwanie w niewygodzie było zjawiskiem częstym. Więcej o sytuacji dzisiejszych dorosłych, wychowywanych w latach 70. i 80. pisze Joanna Flis w książce Co ze mną nie tak? O życiu w dysfunkcyjnym domu, środowisku, w Polsce i o tym, jak sobie z tym (nie)radzimy.

Małgorzata Halber twierdzi, że w tym pokoleniu trauma dzieciństwa była powszechna i wytrenowała nas w najważniejszej myśli „wytrzymam”.

W lekkim wydaniu brzmi to „dam radę”.

Czasem przybiera formę „nic się nie stało”, „nic się nie dzieje”.

(…) Wytrzymam. Dam radę. Inni mają gorzej. Nie ma co narzekać”.

Hałas, M. Halber

Brzmi znajomo? No właśnie.

Czy mieliśmy wybór? Nie jestem przekonana, a pewności nabieram, gdy myślę o metodach wychowawczych stosowanych w domu bliskiej mi osoby. Tam lekcje wytrzymywania wspierał kabel od żelazka. I raczej nie był to przykład odosobniony.

Inni mają gorzej, też nie zrodziło się samo w naszych głowach, zdanie słyszeliśmy równie często, jak to, że dzieci i ryby głosu nie mają oraz wiele podobnych. A skoro inni mają gorzej, my powinniśmy być raczej zadowoleni.

Dwie postawy, jawnie udręczona i wytrzymująca raczej nie występują jednocześnie, choć może pierwsza ma swój początek w drugiej? I tylko czasem się przenikają, bo możliwe, że coś wytrzymuję, ale wstyd nie pozwala mi o tym powiedzieć, a o innym udręczeniu już chętnie opowiem? Taki temat zastępczy? Coś o tym wiem, bo trochę trwało, zanim o niektórych sprawach nauczyłam się mówić głośno, o innych wciąż nie potrafię.

Chciałabym, żeby wytrzymywanie miało granice. Dlatego, zanim następnym razem powtórzymy dam radę, wytrzymam, może lepiej sprawdzić, czy na pewno jeszcze chcę wytrzymywać, czy nie da się inaczej.

Jestem zdania, że trzeba mówić o problemach, ale lepiej się upewnić, że ktoś może i chce słuchać, a przy tym ma podobną wrażliwość. I konieczna jest gradacja, bo nie wszystkie kłopoty muszą wywoływać ten sam poziom udręki. Są granice codziennego marudzenia, jeśli o tym zapominamy, nawet ktoś bliski, o podobnej wrażliwości, chętny do wysłuchania, może poczuć się udręczony.

Czy naprawdę jest tak, jak mówiła dziewczyna z samolotu? Lecieli z malutkim dzieckiem, pewnie byli po wielu rodzinnych spotkaniach, czy stąd ten wniosek? Bo z moich doświadczeń wynika, że taka wersja wydaje się bardzo prawdopodobna.



Komentarze

  1. Anno, mówiłam Ci już, że należysz do czołówki najmądrzejszych kobiet-blogerek, na jakie natrafiłam w sieci? Twoje wpisy zawsze są niezwykle przyjemne dla oka (tak, jestem Grammar Nazi ;)), operujesz piękną polszczyzną i przeważnie wprawiasz mnie w zadumę, co bardzo cenię, bo oznacza to, że treści, które tworzysz nie są bezwartościowe, lecz refleksyjne.
    Chyba nigdy nie pomyślałam, że niemówienie "jest super" wynika z obawy o zapeszenie - bardzo ciekawy punkt widzenia. Myślę, że może być coś na rzeczy, bo choć żyjemy w XXI wieku, to nadal wiele osób cechuje się wiarą w zabobony ;)
    Jak najbardziej zgadzam się z tym, co napisałaś, dodam tylko, że to "inni mają gorzej" nie zawsze musi być negatywne. Cały czas uczę się wdzięczności, pracuję nad sobą, nad tym, by nie brać za pewnik wszystkiego, co mam, a mimo wszystko mam dobre życie. To "inni mają gorzej" przypomina mi więc, aby jeszcze bardziej cieszyć się ze swojego życia, bo choć każdy z nas ma swoje problemy i swoje końce świata, to - tak obiektywnie oceniając - niektórzy faktycznie mają gorzej. Bo czymże np. jest śmierć ukochanej osoby, nieuleczalna choroba w porównaniu do braku zagranicznego wyjazdu, wypadających włosów, złamanego paznokcia czy nawet utraty pracy? Czasami warto popatrzeć na swoje życie z szerszej perspektywy, zmienić punkt odniesienia i widzenia.
    Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie, mam nadzieję, że masz się bardzo dobrze. Trochę nie było mnie w sieci, ale już wróciłam i postaram się nadrobić zaległości u Ciebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przede wszystkim dziękuję za Twoje słowa, to bardzo dużo dla mnie znaczy. I może kiedyś dodałabym jakieś ale, jednak dzisiaj tylko podziękuję, bo wiem, że Ty jesteś po lekturze wpisu o lekcjach języka i będziesz wiedziała, o co chodzi. Co do zapeszania, to pisałam kiedyś o tym, dlaczego boimy się powiedzieć głośno, że jest dobrze. Jeśli masz ochotę, zapraszam: https://annakobietazwyczajna.blogspot.com/2023/10/dlaczego-obawiamy-sie-powiedziec-gosno.html
      I zgadzam się, że stwierdzenie inni mają gorzej, sprawdza się w przywracaniu właściwej perspektywy i docenieniu tego, co mamy, ale nigdy w przypadku umniejszania cierpienia innych. Ja również bardzo doceniam wszystko, co mam. Jeszcze raz dziękuję, bo to także o tym, o dobrych słowach, za które czuję wdzięczność.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kobieca samotność

Życzliwość, a raczej jej brak

Kobieta zawiedziona

Wiek dojrzały?

Co ze mną nie tak?

Zmagam się...

Kłopoty