Marudzenie i narzekanie

Kiedyś o tym napomknęłam, dzisiaj chciałabym się przyjrzeć zagadnieniu trochę bliżej. Chodzi o narzekanie i marudzenie. Czasem odnoszę wrażenie, że to nasza narodowa cecha. Wspomniałam wtedy, że są osoby, które strach zapytać co słychać, bo wtedy nie przestają opowiadać o tym jak jest fatalnie, a jeśli chcielibyśmy coś wtrącić, udowodnią nam, że mają gorzej. Tylko spróbujmy podpowiedzieć jakieś rozwiązanie. Wtedy natychmiast otrzymamy odpowiedź, że nam to łatwo mówić, że się nie da i oczywiście dlaczego się nie da, w dodatku to zwykle inni są winni sytuacji w jakiej ta osoba się znalazła. Jestem przekonana, że gdy o tym wspominam, niemal od razu każdemu z nas staje przed oczami, mniej lub bardziej znajoma osoba z taką przypadłością. Zatem wiecie o czym mówię.

W dodatku odnoszę wrażenie, że Polacy są rzadko z czegoś naprawdę zadowoleni. Zwykle znajdzie się jakaś łyżka dziegciu w beczce miodu.

Jacek Walkiewicz w jednym z odcinków podcastu Jacek ze Śmiechem przypomniał mi naszą narodową filozofię im gorzej, tym lepiej. Na szczęście sprawa nie dotyczy wszystkich, uff. Pamiętacie, że ja wolę raczej jest jak jest.

Nie mam na myśli osób, które swoją opowieścią chciałaby nas zatrzymać na dłużej, bo są samotne. Chodzi mi o tych, którzy mają najgorzej.

Boleję nad tym, że część spotkań zamiast od słów „jak miło Cię widzieć” rozpoczyna się od narzekania.

Ponieważ czasowo mieszkam za granicą, funkcjonuję w środowisku międzynarodowym. Dochodzę do wniosku, że w dziedzinie marudzenia osiągamy mistrzostwo. Nie chcę przez to powiedzieć, że uważam obcokrajowców za lepszych od nas. Co to, to nie. W narzekaniu najlepsi jesteśmy my, ale za to robimy wrażenie na innych nacjach naszą gościnnością i otwartością. Podczas odwiedzin u znajomego Francuza, powiedział nam, że są regiony Francji, gdzie zaproszenie do siebie znajomych zajmuje średnio 4 lata, poczuliśmy się naprawdę zaszczyceni, bo znamy się zaledwie od roku.

Belgowie są bardzo pomocni, mili i uprzejmi. Od samego rana, przy zakupie bułek życzą mi miłego dnia i z uśmiechem mówią do mnie merci m'dame, nie wtedy kiedy kupuję ekskluzywny produkt, bo nie kupuję, ale wtedy, gdy kupuję warzywa. Uwierzycie, nagle w wielu czterdziestu kilku lat stałam się m'dame? Gdy to słyszę, do tej pory się prostuję. Za to przepychają się w tramwaju.

Norwegowie nie mają w słowniku określenia „kombinować” - czy wyobrażacie sobie nasz kraj bez tego słowa? Pewnie byśmy wykombinowali jakieś inne.

W życiu Belgów jest więcej uśmiechu, uprzejmości i mniej pośpiechu, co dla kogoś wychowanego w Polsce może być nie lada wyzwaniem - szczególnie jak próbuje umówić się do banku, bo nie można tak po prostu wejść z ulicy i załatwić sprawy.

Czesi zdaniem Mariusza Szczygła na wyścigi mówią dzień dobry.

Ale to właśnie tego uśmiechu, uprzejmości i życzliwości brakuje mi, gdy wracam do domu w Polsce i pani z pobliskiego Netto zupełnie inaczej nastraja mnie na rozpoczynający się dzień (muszę jednak zaznaczyć, że to skrajny wyjątek). Wzorem Belgów powinniśmy też zwolnić, choć nie aż tak. Jesteśmy zagonieni, poirytowani i często nieuprzejmi. Ja się staram, bo uważam, że jeśli chce się zmian, należy zacząć od siebie.

Co do osób samotnych, w Belgii powstaje pilotażowy program wolniejszych kas w marketach, dedykowanych osobom, które chciałyby zakupy zrobić wolniej i zamienić przy tym słowo ze specjalnie przeszkoloną kasjerką.

Zdarzyło Wam się, że jakaś krótka, miła wymiana zdań poprawiła Wam nastrój, sprawiła, ze się uśmiechnęliście? Mówiąc językiem mojej córki, zrobiła Wam dzień? Mnie się to przytrafia regularnie. Nie chodzi tu o nawyk ani wymuszenie, raczej o usposobienie, tak tu po prostu jest. Już nawet nie muszą mówić do mnie m’dame, bo umówmy się kobieta zwyczajna jestem, a nie żadna m’dame.

W tym momencie przypomniała mi się wspaniała Irena Kwiatkowska, kobieta pracująca. Ja, niestety, obecnie kobieta zwyczajna niepracująca, nad czym ubolewam, stąd pomysł na pisanie. Ale podobnie jak Pani Irena „żadnej pracy się nie boję”.

Czasem mam powody do marudzenia, do narzekania także, czasem pomarudzę i ponarzekam do bliskich, szczególnie, gdy mamy różnice zdań w podejściu do porządku (mąż udzielił mi w tym temacie takiego oto wyjaśnienia: „kobiety sprzątają, żeby było czysto, a mężczyźni – żeby nie było brudno”). Ale staram się nie wylewać swoich frustracji na innych, wszyscy mamy problemy, wszyscy się z czymś zmagamy i nigdy nie wiemy z czym mierzy się dzisiaj osoba z którą rozmawiamy. Jak mamy kłopot to warto pomarudzić i się wyżalić, znaleźć do tego życzliwą osobę, zaprosić przyjaciółkę na wino, umówić się z przyjacielem na spacer, albo pozawracać głowę naszym bliskim, ale żeby tak na klatce schodowej, napotkanej przypadkiem osobie?

Narzekamy na pracę, finanse, kolejki, zdrowie, polityków (tu czasem robię wyjątek), drożyznę, pogodę, sąsiadów, współpracowników, szefa. No dobrze, powiecie, że jest na co narzekać, ale czy od marudzenia coś się zmieni?

Najgorzej, jak jestem świadkiem rozmowy osób, które prześcigają się w narzekaniu, wtedy sama całą sobą zaczynam czuć jak jest beznadziejnie, od samego słuchania. I choć zwykle nie jestem radykalna to wyjątkowo zgadzam się ze zdaniem, które jest dość radykalne:

„Nie jęcz. Nie narzekaj. Nie rób wymówek. Po prostu idź i cokolwiek robisz, zrób to na miarę swoich możliwości.”

– John Wooden

Jest jeszcze inna strona medalu. Moja mama ma wysoki, w tym wypadku za wysoki, poziom akceptacji i z natury niewiele narzeka, więc jak dzwonię do niej, to jeśli nie będę wnikać, rozmowa zakończy się w minutę:

- Cześć mamuś, co u Was?

- U nas? Po staremu, wszystko dobrze, a u Was?

- U nas też bez zmian.

I na tym można by zakończyć połączenie.

Jeśli ktoś ma inaczej, to może jest łatwiej. Zadajesz pytanie co słychać i słuchasz, albo udajesz, że słuchasz o serii problemów, często tych samych. Niektórym narzekanie dobrze robi, też jest to jakiś sposób, trzeba tylko znaleźć słuchacza, może stąd ta łapanka na klatce schodowej, albo rozmówcę, ponarzekać trochę i też może robi się lepiej. Tylko ja się do tego nie nadaję, bo bardzo pogarsza mi się nastrój.

Jest jeden wyjątek, zimą narzekam na zimno, a latem na gorąco, słabo sobie radzę z akceptacją tych temperatur.

Na koniec dodam tylko, że nie mam na myśli mówienia o swoich problemach i kłopotach, o tym trzeba mówić, nie należy z nimi pozostawać samemu.

No, to sobie ponarzekałam na narzekanie.

Życzę dużo uśmiechów, uprzejmych sprzedawców i tego, by drobne, miłe sytuacje, jak najczęściej „robiły” Wam dzień.

Stokrotko to dowód na to, że czasem zachwycają nas te same miejsca.

Komentarze

  1. Czasem mi się wydaje, że jestem wręcz mistrzynią narzekania i marudzenia. Dzieje się tak zwykle wtedy, gdy stawiam swoje potrzeby na ostatnim miejscu. Na szczęście jest we mnie również dużo otwartości i życzliwości, o której piszesz. Muszę wreszcie zacząć prowadzić dziennik wdzięczności. Jestem przekonana, że już po tygodniu dojdę do wniosku, że mam za co dziękować, że mam całkiem ciekawe życie i wiele powodów do radości :) Pozdrawiam serdecznie!

    OdpowiedzUsuń
  2. Zatem życzę jak najwięcej powodów do radości :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Powinnam się czuć zaszczycona,bo post prawie o mnie,a i tak nie jestem.I oto najlepszy dowód na to,że jestem melkontentką! HeHe
    Niestety,tak mi się ostatnio poukładało,że mimo iż dużo pozytywnego w moim życiu to jedna przykra sprawa to zasłania.Staram się,ale słaba istota ze mnie.

    OdpowiedzUsuń
  4. W pierwszej części cudowny komentarz. Co do drugiej, to bardzo mi przykro, że spotkało Cię coś trudnego. I wcale to nie oznacza, że jesteś słaba, tylko, że przeżywasz trudny czas. A na blogu znajdziesz też zdanie, że czasem to i poużalać się nad sobą trzeba, i pomarudzić też.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Mija rok...

Wieczorny foch, czyli trochę o tym, co pod spodem

Okresowe przeglądy życia

Człowiek w kanapce