Dzień Dziecka, czyli trochę o relacjach z nastolatkami

Dzień Dziecka

Skoro taka okazja, to dzisiejszy wpis będzie o dzieciach. To oczywiście temat rzeka i mogłabym mu poświęcić całą książkę. Dlatego dzisiaj tylko kilka przemyśleń w tematach, które na przestrzeni lat uległy weryfikacji.

Nie wypowiem się w sprawie dzieci młodszych, bo mój syn jest już dorosły, a córka to kochana i zarazem upiorna nastolatka. Miałam szczęście, mam fajne dzieciaki, a do tego odporne na moje wpadki i niepowodzenia. To tyle o nich, bo nie jestem przekonana czy chciałyby być bohaterami mojego bloga. I tak, gdy widzę małe dzieci muszą znosić żarty, że ja wiem co z tego wyrasta.

A teraz o mnie, czy radzę sobie dobrze z wychowaniem moich dzieci? Bywa różnie. Przyznam, że bywam matką szczęśliwą i zadowoloną, ale też sfrustrowaną i zmęczoną. Mam za sobą momenty, w których myślałam, że zgubiłam instrukcję obsługi. Gdy były małe, byłam zmęczona fizycznie, ale jakoś łatwiej mi było odpowiadać na ich potrzeby, tak dużo było artykułów, książek, wymiany doświadczeń. Nie wiem kiedy to się skończyło, ale jako matka nastolatków miałam wrażenie, że po drodze była jakaś dziura i na temat dorastających dzieci mówi się znacznie mniej. Owszem, na nastolatki dużo się narzeka, ale trudno o uniwersalny klucz. W publikacjach więcej uwagi poświęca się nastolatkom starszym, a dla mnie to właśnie okres przejścia z wieku dziecięcego do nastoletniego był najbardziej zaskakujący.

Same też sobie sprawy wychowania dzieci nie ułatwiamy, chciałybyśmy być świetne jako matki. Dobrze by było, żeby nasze dzieci były idealne, bywamy wymagające i kontrolujące, a w dodatku często bierzemy na siebie rolę obojga rodziców. Sprawa oczywiście nie dotyczy tych z nas, które faktycznie muszą lub chcą samodzielnie wychowywać dzieci. Jeśli jednak wychowujemy nasze pociechy wspólnie z ich ojcem, powinnyśmy pamiętać, że dzieci mają też ojca i dobrze by było dzielić się z nim odpowiedzialnością za dziecko. Nawet jeśli tata ma nieco odmienne metody od naszych, to może reprezentuje inną twarz współczesnego świata i uczy dziecko jak radzić sobie w takich właśnie realiach.  

Bywałam matką kwoką, lubiłam wtrącić swoje 3 grosze, kiedy jedno z moich dzieci kłóciło się ze swoim tatą. Teraz wiem, że sobie poradzą, nie potrzebują mojej pomocy, jakoś muszą się porozumieć. W czasie, kiedy nad głową „awantura” domowa, spokojnie czytam lub piję kawę, czasem wychodzę z pokoju i wiecie co, radzą sobie. Tym samym dziecko uczy się dbać o siebie i negocjować, a także stawiać granice. Muszę dodać, że taka sytuacja nie może dotyczyć relacji, w których byłaby przemoc, psychiczna lub fizyczna, na to nie wolno pozwolić. Jesteśmy od tego, żeby chronić nasze dzieci. Ja mogę odpuścić kontrolę, dziecko bywa niezadowolone, tata też, ale obydwoje są bezpieczni. To nie było dla mnie łatwe, jednak działa.

Jeśli syn lub córka nie dogaduje się z jednym z rodziców, dobrze jest sobie uświadomić, że każdy sam jest odpowiedzialny za budowanie więzi z dzieckiem. Pracujmy nad swoją relacją, bo jedna zdrowa relacja, to już coś. Jestem też przekonana, że to na dorosłych spoczywa odpowiedzialność za komunikację z dzieckiem, nie przerzucajmy na nie tej odpowiedzialności. W temacie komunikacji polecam wykład na YouTube Aleksandry Brzezińskiej „Świat z perspektywy nastolatka”, to kompendium wiedzy na temat naszej smarkaterii. To od Aleksandry nauczyłam się rozmawiać ze swoim dzieckiem, tak by się nie podkładać, bo w przypadku nastolatka nieuważne słowo może zakończyć rozmowę.

Jak wspomniałam, bywam matką kwoką, ma to zalety ale i swoje wady, bo jednak trzeba szukać złotego środka. Swoim dzieciom uchyliłabym nieba, złagodziła wszelkie bóle, rozwiązała za nie problemy i zamortyzowała wszystkie upadki, czyli trzykołowy rowerek do 18 roku życia. Jesper Juul swoją książką „Nastolatki. Kiedy kończy się wychowanie” skłonił mnie do pracy nad sobą. Nauczyłam się, że często przeżywam swój niepokój intensywniej, niż dzieci samą sytuację. Autor przekonuje, że naszą rolą jest dać dzieciom siłę. A do tego czasem wystarczy jedno spojrzenie „poradzisz sobie”, innym razem trzeba pozwolić dziecku rozwiązać problemy samodzielnie, uważnie czuwając z pewnej odległości. I szczególnie istotne, słuchać i słyszeć, uznać ból dziecka i jego problem, rozmawiać, ale nie wyręczać. Łatwe? Dla mnie nie. Sporo sobie mogę zarzucić w tym temacie.

I najważniejsza dla mnie rada, bądź rzecznikiem własnego dziecka. To moje odkrycie. Wychowana w małomiasteczkowej rzeczywistości, w środowisku szkolnym, w którym nauczyciel miał zawsze rację, skłonna byłam tłumaczyć się i przepraszać za moje dzieci bez zastanowienia. Później można je było jeszcze ofuknąć, że tak się zachowały. Dziś już tego nie robię, uważnie słucham i upewniam się, czy faktycznie za całą sytuację odpowiedzialność ponosi moje dziecko. I nie chodzi tylko o to, że to moje dzieci, ale o to, że to istoty słabsze.

A samodzielność? Cóż, pozwalam na nią, nie zmuszam i nie naciskam, wspieram i jestem dostępna. Słyszę „nie” mojego dziecka i „nie lubię” lub „nie chcę”. Widzę w nim człowieka, który na co dzień wykonuje ogrom pracy, ucząc się i chodząc do szkoły. Daję prawo do leniuchowania, zdejmuję presję, że musi być najlepsze. Pocieszam i wspieram. Uczę, że to nie oceny są ważne ale samodzielność, umiejętność zadbania o swoje sprawy i wykorzystywanie zdobytej wiedzy. Matka idealna? Nic bardziej mylnego, czasem mam uczucie, że wszystko mi się „rozłazi”, toczymy boje o definicję porządku w pokoju. Czasem trudno mi pozwolić na to, by moje dzieci były sobą, najchętniej oczywiście ulepiłabym je na własną modłę. Myślę jednak, że finalnie byłaby to katastrofa, bo wyjątkowe są takie, jakie są i dlatego, że są sobą jestem z nich dumna. Mówmy naszym dzieciom dużo dobrych słów.

Drogie dzieci wszystkiego najlepszego z okazji Dnia Dziecka, pozostańcie sobą. I tyle. Niestety znam matki, które składając życzenia swoim pociechom życzą im, żeby się poprawiły, były grzeczniejsze, żeby lepiej pasowały do obrazka. Tym matkom składam życzenia, żeby się poprawiły.

Ja to ja. Ty to Ty i tak jest dobrze. 

 
Grafika autorstwa M.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mija rok...

Wieczorny foch, czyli trochę o tym, co pod spodem

Okresowe przeglądy życia

Człowiek w kanapce