Jak odzyskać swoje życie, czyli trochę o sprawczości i odpowiedzialności za siebie

Ludzie myślą, że moje życie było trudne, ale myślę, że była to wspaniała podróż. Im jesteś starsza, tym bardziej zdajesz sobie sprawę, że mniej ważne jest to, co się wydarzyło, lecz to jak sobie z tym poradziłaś.

Słowa, które dają nadzieję, wypowiedziała je Tina Turner, wielka artystka i boleśnie doświadczona przez życie kobieta.

 

Większość z nas ma potrzebę, by od czasu do czasu przyjrzeć się temu co boli i stara się dokonać korekty obranego kursu. Czasem zwyczajnie wyczerpuje się dotychczasowa formuła i coś zaczyna uwierać. Innym razem okazuje się, że ubranko uszyte lata temu, już na nas nie pasuje. I bywa, że następuje życiowa katastrofa, albo dwie, bo wiadomo, że nieszczęścia chodzą parami (choć ja twierdzę, że całymi stadami) i wszystko wali się jak przysłowiowy domek z kart, a my stajemy pośrodku ruin i pytamy, co dalej? 

 

Ten ostatni, to także mój przypadek. Niestety nie pojawił się nikt, kto by w moim życiu posprzątał, a wierzcie mi, czekałam. Boleśnie przekonałam się, że jedyną drogą jest wzięcie odpowiedzialności za siebie, swoje życie i dokonywane wybory. To także moment, w którym tak naprawdę przestajemy potrzebować kogoś, kto nas uratuje. Dlaczego? Ponieważ odpowiedzialność polega na przypisywaniu sobie konsekwencji własnych działań, zarówno pozytywnych jak i negatywnych To także zaakceptowanie trudnej prawdy, że do miejsca, w którym jesteśmy doprowadziły nas właśnie te wybory, podjęte decyzje, wyrażone zgody, brak reakcji, milczenie, robienie czegoś dla świętego spokoju, branie na siebie zbyt wiele, oczywiście wszystko to nieświadomie. Przecież nie o taki efekt chodziło.

 

Oczywiście, nie żyjemy na świecie sami i otoczenie mocno wpływa na nasze życie, ale co z tym robimy i jak reagujemy, to już zwykle nasz wybór. Jednocześnie należy pamiętać, że chodzi wyłącznie o nasze wybory, nie bierzmy na siebie odpowiedzialności za wybory dokonywane przez innych ludzi.

 

Jestem daleka od obarczania odpowiedzialnością osób, które dzisiaj nie radzą sobie zbyt dobrze w swoim życiu i bardzo cierpią, nie chcę ich oceniać, bo każdy ma swoją historię i zakładam, że robi co może. Chcę jedynie pokazać, że tylko my sami możemy przynajmniej spróbować zmienić nasze życie. Podjąć działania, które umożliwią choćby najmniejszą zmianę. To może być najgorszy czas w życiu, może być bardzo trudno, ale w pewnym momencie warto zebrać siły. 

 

Jeśli przejmiemy za siebie odpowiedzialność, odzyskamy sprawczość, nie będziemy oczekiwać, że coś się wydarzy lub pojawi się ktoś, kto uczyni nas szczęśliwymi. Wiem, że czyha na nas wiele pułapek, często nie widzimy żadnego rozsądnego rozwiązania, czasem wolimy to, co znamy, choć jesteśmy nieszczęśliwi, boimy się dokonać zmiany. Innym razem stosujemy wymówki, że łatwo się mówi, że nikt tego nie zrozumie. I właśnie o to chodzi, nikt nie zrozumie, ale my sami przecież dobrze wiemy co nas boli. Milczeć też można o czymś, a odwracanie głowy sprawi, że za rok lub dwa będzie jeszcze gorzej, niewiele sytuacji da się przeczekać. W końcu to nie wizyta u dentysty ani śnieżna burza. Choć meteorologiczne porównania mogłyby być jak najbardziej na miejscu (życiowy huragan?).

 

Nikogo też nie osądzam, bo żeby dokonać zmiany trzeba mieć w sobie taką gotowość. Może to jeszcze nie pora. Rozmawiałam niedawno z dziewczyną, która robiła sobie wiele wyrzutów, że nie potrafi odejść od męża, złość kierowała w swoją stronę, a to tak trudna decyzja, że jeszcze nie była gotowa. Nie beznadziejna, nie bezwartościowa, bo tak o sobie mówiła, nie była gotowa. Naturalnie są sytuacje, w których nie wolno czekać, ale to nie była jedna z nich.

Jeśli tkwicie w relacji, która Was nie satysfakcjonuje, ale jeszcze nie potraficie jej zakończyć, a do tego druga strona nie chce podjąć współpracy (bo zakładam, że o tym rozmawialiście), to i tak możecie spróbować powoli budować swoje życie obok, ucząc się żyć pomimo, własnym życiem, dbać o siebie i nie uzależniać swojego samopoczucia od partnera czy partnerki. Nie rezygnujcie z siebie. Jeśli Wasz związek jest satysfakcjonujący, także tego nie róbcie. 

 

Moje wybory i podejmowane decyzje, dodatkowe sploty okoliczności, kryzysy i wyrządzone mi krzywdy, doprowadziły do tego, że "doszłam do ściany". To był moment, w którym nie mogłam już dłużej ignorować swojego życia, również organizm upomniał się o swoje. Stwierdziłam, że muszę coś zrobić, cokolwiek, od czegoś zacząć, byłam bardzo zdeterminowana, a musicie wiedzieć, że nie należę do odważnych. To właśnie ta determinacja sprawiła, że dzisiaj moje życie wygląda inaczej. I nie chodzi o to, że ja mogłam, to wszyscy mogą, to tak nie działa, mnie też nie wszystko się udaje, a "ubranko" powinno być uszyte na miarę, raczej chodzi o to, żeby się nie poddawać i szukać możliwych rozwiązań.

Nie należy się spieszyć, to długotrwały proces, czas przynosi odpowiedzi na większość pytań. Dlatego na początek dajmy sobie ten czas, a później przejdźmy do działania.

 

Wzięcie odpowiedzialności za siebie oznacza zadawanie pytań: czego chcę, co mogę w danej sytuacji zrobić, jak poprawić swoją sytuację, czego potrzebuję, gdzie mogę znaleźć pomoc. To gotowość do zmiany, do zajęcia się i zaopiekowania sobą. Sprawia, że przestajemy czuć się bezradni i zdani na innych. Nauczmy się prosić o pomoc, przestaniemy czuć się samotni.

 

W końcu to zrozumiałam, a dwa lata później los doświadczył mnie ponownie i wiecie co? Dałam radę, bardzo cierpiałam, ale byłam gotowa. Oto, co po kilku miesiącach napisałam:

Jestem z siebie dumna i jestem bardzo wdzięczna, ja ta sama ale już nie taka sama, widzę swoje życie zupełnie inaczej. Potrafię się chronić i potrafię o siebie dbać. Daleka jestem od euforii i nie wiem co jeszcze przyniesie los, ale teraz chciałabym się tym życiem trochę pocieszyć.

 

Proszę nie rezygnujcie z siebie, tylko Wy możecie zmienić swoją sytuację.


Na szczęście moje wybory prowadzą mnie również w tak piękne miejsca.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Mam dość, czyli trochę o trzaskaniu drzwiami

Mija rok...

Wieczorny foch, czyli trochę o tym, co pod spodem

Co nas gubi?