Rodzinne spotkania

To wdzięczny temat do żartów, zwłaszcza w grudniu, ale może być niewdzięczny w praktyce. Spotkania bywają różne, niektóre dają wiele radości, a wtedy pozostaje się cieszyć i jak najszybciej planować kolejne. Inne frustrują, złoszczą lub powodują prawdziwą wściekłość. Odrębną kategorią są takie, na których śmiertelnie się nudzimy. Dlatego dzisiaj będzie o przetrwaniu, bo jednak zdarza się, że decydujemy się wziąć udział w spotkaniu, mimo, że nie mamy na nie ochoty, ale jak trzeba to trzeba. Byle w zgodzie ze sobą:

https://annakobietazwyczajna.blogspot.com/2023/07/zycie-w-zgodzie-ze-soba.html

W tygodniu poprzedzającym święta temat spotkań jest bardzo „na czasie”. Zdaję sobie sprawę, że może być bolesny, bo niektórzy chcieliby spędzić ten czas z rodziną, a nie mogą, przytulam Was mocno. Inni nie chcą, a czują się zobowiązani, wiem że i Wy cierpicie. Jeśli ktoś miał okazję obejrzeć serial 1670 przypomni sobie ten cytat, Tu jest Polska, rodzina jest najważniejsza. Tyle, że w rodzinie bywa różnie i dla osób, cierpiących z tego powodu, przydałby się zupełnie inny wpis, bo oni z pewnością nie mają ochoty na żarty z rodzinnych spotkań.

Dzisiejszy wpis jest dla tych, którym niespecjalnie chce się uczestniczyć w takich spotkaniach, jednak nie jest to dla nich, aż tak poważny problem.

Nasz dobry znajomy, ma metodę na przetrwanie rodzinnej imprezy, która czasem z powodu tematyki rozmów, przestaje być wyłącznie przyjemnością. Przez cały czas je, a że zwykle jedzenie jest świetne, nie nudzi się tym zajęciem. Tyle, że przypłaca to niestrawnością. Niestety, dzisiaj, kiedy nasz kraj wciąż jest podzielony czasem lepiej nie wchodzić w dyskusję, a tak trudno się powstrzymać. Ponieważ jednak kultura nakazuje, by nie rozmawiać z pełnymi ustami, ta metoda może okazać się skuteczna. Wcześniej należy połknąć coś na niestrawność.

Biesiadnicy o słabszym żołądku mogliby raczej skupić się na napojach, ale i ten sposób ma skutki uboczne, a w trudniejszych przypadkach może się okazać, że nie pamiętamy części wieczoru. Lepiej nie tracić kontroli, dlatego ten sposób stanowczo odradzam.

Znajomy Pan, zapytany jak on stara się przetrwać niewygodne spotkanie, odpowiedział, że jego sposobem jest prowadzenie „uprzejmej rozmowy”. Chodzi o to, by się nie angażować emocjonalnie, a kontrowersyjne opinie zbywać krótkim pytaniem: a, czyli tak to widzisz?

Na bardziej formalnych uroczystościach (na przykład „zakładowa” wigilia) lub w nowym środowisku możemy czuć się niekomfortowo (czasem człowiek męczy się w luksusie). Wtedy można skupić się na tym, jak się czuję i dlaczego, a później dać sobie prawo do tego, by czuć się niespecjalnie komfortowo. Dobrze też przypomnieć sobie, że jestem takim samym uczestnikiem spotkania jak każdy i z pewnością jest więcej osób, które czują się podobnie.

Wracając do spotkań rodzinnych. Gdy dzieci dorosły ze zgrozą odkryłam, że teraz, po latach, to ja zajmuję miejsce jakiejś cioci Krysi czy Marysi. Staram się nie być upiorną ciotką, ale nie da się ukryć, że jesteśmy w oczach naszych dzieci tym, kim kiedyś dla nas, była ciocia Marysia lub wujek Kazik. Oby tylko nie zająć miejsca tej najbardziej nielubianej ciotki w rodzinie.

Dla nas, dorosłych osób z rodziny, wspólne spotkania są przyjemnością, ale uczestniczące w nich nastolatki bywają znudzone i czasem wolałaby zająć się czymś innym.

O dziwo one także zajmują się obserwacją. W ten sposób w naszym domu narodziło się „bingo ludzi po czterdziestce”. M. wraz ze swoją cioteczną siostrą postanowiły przeprowadzić domowe badania socjologiczne. Nie mając świadomości, byliśmy próbą badawczą. A one, małpy zielone, punktowały o czym rozprawiają ludzie dojrzali i w krateczki wpisywały te tematy, które zazwyczaj pojawiają się przy stole. Następnie odnotowywały, kto pierwszy poruszył dany temat. Wyobraźcie sobie, że najmniej punktów za marudzenie zdobyła babcia, która już dawno skończyła 40 lat. Czy to znaczy, że z wiekiem łagodniejemy, czy też babcia jest wyjątkowa?

Zdaniem naszych słodkich córek, w spotkaniach ludzi 40+ pojawiają się następujące tematy:

o rany, ale mnie plecy bolą…

kiedyś tak nie miałam, a teraz…

cytaty, cytaciki i polskie przysłowia,

rodzinne lub nie, anegdotki,

rodzinne zdjęcia,

dzieci i ich plany,

gotowanie i domowe obowiązki,

sytuacja polityczna,

no i przysłowiowa Malinowska spod trójki, to wtedy, gdy mówimy o osobach spoza rodziny (oczywiście jak to w rodzinie, nigdy nikogo nie obgadujemy),

I kilka innych, których z rozmysłem nie zdradzę.

Jerzy Bralczyk twierdzi, że  w rodzinie jest cały potencjał zabawy, bo w rodzinie są stałe momenty gry, wiemy jak się zachowa ciotunia, mamy dokładne rozpisanie jej roli, wiemy jak stryjo… 

I chyba z tej wiedzy użytek zrobiły nasze córki.

Nie proponuję, byście robili bingo, ale w ramach badań socjologicznych można sprawdzić, jak jest u Was.

A mówiąc zupełnie poważnie, gdy pojawiają się komentarze, które nas ranią powinniśmy reagować i wprost mówić, że to przykre, bo przecież w rodzinie mamy różne babki czy ciotki, może zdarzyć się taka jak w książce Olgi Rudnickiej, Zgiń, przepadnij 

No co ty dziecko, mało masz problemów? Ani męża, ani dzieci, a i schudnąć by ci się przydało. Do tego ze 30 lat masz albo i więcej, nie będę ci dokładać.

Kłopot w tym, że czasem taka ciotunia zupełnie nie zrozumie, o co nam chodzi.

Co do tematów, które dzielą Polaków, chyba najrozsądniej jest ich unikać. Albo znowu traktować jak ciekawostkę socjologiczną, nie ma sensu wchodzić w dyskusję , chyba najlepiej zgodzić na to, że w tym temacie się nie zgadzamy.

Życzę jak najwięcej miłych i udanych spotkań.

 


Komentarze

  1. Czytając ten wpis wielcem się cieszyła, że nie muszę się spotykać z żadną rodziną w żadne święta... Z jednej strony być może dobrze by byłó, gdyby dzieci miały kontakt z ciotkami, babciami, dziadkami czy kuzynami itd, by miały do kogo czasem pójść, z kim porozmawiać, ale z drugiej strony mamy wielki spokój i komfort świętowania czego, jak i kiedy ma się ochotę... Dla mnie jako dziecka okropne w rodzinnych spędach było udawanie kogoś kim nie jestem, sztywne przymusowe siedzenie za stołem koło ludzi których wolałabym unikać, jedzenie rzeczy, na które nie mam ochoty, odpowiadanie na głupie niezrozumiałe dla mnie pytania dorosłych... Choć były pewnie też oczywiscie pozytywne aspekty... np potrawy których nie mieliśmy na co dzień i to rzadkie (dziś wiem że w dużej mierze fałszywe) uczucie przynależności do jakiejś grupy społecznej... Tak czy owak wolę nasze pięcioosobowe świętowanie po naszemu, czyli pół godzinki siedzenia razem, by zjeść ciasto, odpakować prezenty, porozmawiać i rozejść się do swoich kątów, by dalej odpoczywć w ciszy poświęciwszy się swoim własnym zajęciom i myślom... :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I po takim świętowaniu z pewnością nie czujecie się emocjonalnie wyczerpani. Nie myślicie też z przestrachem o kolejnych świętach. Wszystkiego dobrego, a najwięcej zdrowia.

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Kobieca samotność

Życzliwość, a raczej jej brak

Kobieta zawiedziona

Wiek dojrzały?

Co ze mną nie tak?

Zmagam się...

Kłopoty