Posty

Cytrynowiec

Obraz
Obejrzałam wczoraj włoski film „Cytrynowiec”. Dość prosta historia, a jednak w jakiś sposób otulająca, jesienna, nie tylko w kontekście pory roku, film bowiem świetnie wpisuje się w moją kolekcję filmowych obrazów o dojrzałości. Było o tym tutaj: https://annakobietazwyczajna.blogspot.com/2025/05/filmowa-wersja-dojrzaosci.html Pasuje też do mojego obecnego stanu ducha. Nostalgiczna, klimatyczna, niespieszna opowieść o nieoczywistej przyjaźni i odkrywaniu siebie na nowo. O potrzebie zatrzymania się. Eleonora, bohaterka historii mówi do męża, że przez cały czas starała się biec, biegła, biegła, ale już nie ma na to siły. U mojej mamy parę dni temu zdiagnozowano chorobę Alzheimera. Dużo o tym myślę. Poza ogromnym smutkiem, który czuję, lękiem i przygnębieniem, myślę, że ona nigdy nie przestała biec. Biegła do końca, nadal biegnie, bo nie potrafi inaczej. Jednocześnie nie opuszcza mnie straszna myśl, że można przestać żyć, na długo przed tym, zanim się umrze. Na różne sposoby. W filmi...

Całkiem niedawno...

Obraz
Kilka zupełnie błahych wydarzeń uświadomiło mi, jak inaczej niż kiedyś postrzegam upływ czasu. Zaczęło się parę lat temu. W związku z pracą domową mojej córki, rozmawiałyśmy o wierszu Wisławy Szymborskiej „Nic dwa razy”. Powiedziałam M., że choć jest wiele muzycznych interpretacji tego wiersza, dla mnie wyjątkowe było wykonanie Łucji Prus. Dodałam, że niestety artystka już nie żyje. M. zapytała, kiedy zmarła, a ja bez chwili zastanowienia odpowiedziałam, że niedawno, jakieś trzy lub cztery lata temu. M. zdziwiła się (moim zdaniem nie całkiem uprzejmie, mogła sobie przecież darować), że trzy lub cztery lata temu to dla mnie całkiem niedawno. Niestety to był dopiero początek, bo później było tylko gorzej, znacznie gorzej. M. zweryfikowała podaną informację i dowiedziała się, że Pani Łucja zmarła … w 2002 r., co oznacza, że nie minęły trzy lub cztery lata, tylko prawie 20. No dobrze, trochę się pomyliłam, przyznaję. Tak szybko minął ten czas… „Jak do tego doszło? Nie wiem.” Choć od ...

Dlaczego siebie nie lubimy?

Obraz
W komentarzu pod jednym z moich tekstów Simera napisała takie zdanie: „Najgorzej jak człowiek sam siebie nie lubi, wtedy ani sam ani inni nie mogą się nim zaopiekować, przytulić, pocieszyć…” Ponieważ to bardzo smutna konkluzja zapytałam ją, czy mogę ten komentarz wykorzystać, bo uznałam, że koniecznie trzeba zająć się tematem. Odpisała, że koniecznie. Pisząc teksty na bloga, staram się je przeplatać, tak, by czasem było refleksyjnie, czasem poważnie, innym razem osobiście albo lekko, z dystansem. I dzisiaj będzie właśnie dość osobiście, bo posłużę się własnym przykładem i odniosę do procesu, który zachodził we mnie samej, a wierzcie mi w nielubieniu siebie mam spore doświadczenie. Zatem dlaczego nie lubimy siebie? Psychologia pewnie ma swoje odpowiedzi, ale nie jestem psychologiem, więc posłużę się własną obserwacją. Myślę, że powody mogą być bardzo różne. Na przykład kulturowe. Wystarczy wspomnieć szkołę naszego dzieciństwa, by zauważyć, że nauczyciele zazwyczaj wskazywali n...

Jesienna chandra

Obraz
Bez zbędnych wstępów i bez owijania w bawełnę. Dopadła mnie jesienna chandra i klimakterium, a obie te przypadłości tworzą niewdzięczną mieszankę, niczym bunt dwulatka i nastolatka w jednym domu. Nastrój mam fatalny, aż tak fatalny, że nie będę dzisiaj dbać o konwenanse, napiszę wprost. W tym stanie ducha subtelnie nie da rady. Zmiany w moim życiu zarówno osobiste, jak i zdrowotne, a w szczególności hormonalne spowodowały, że dużo zmieniło się we mnie samej. Raczej nie na plus, choć i plusy czasem dostrzegam, dzisiaj jednak zdecydowałam się być na nie zupełnie ślepa. Samopoczucie mam kiepskie, straciłam co najmniej połowę włosów i mam wrażenie, że również pół mózgu, bo myśli mi się jakoś trudniej. Za to bardziej niż powinno, smakuje mi wszystko co słodkie, a jeszcze niedawno mogłoby nie istnieć. W ogóle smakuje mi bardziej niż powinno. Frustracja miesza się z niechęcią, zwątpieniem i lekkim podenerwowaniem. Każdego dnia. W tym stanie ducha bawią mnie memy z Arturem Schopenhauerem, ...

Poświęcenie to ponura afera

Obraz
Kilka dni temu wyświetliła mi się pewna rolka. Nie obejrzałam jej uważnie, mimo to jej treść gdzieś we mnie została, bo później zaczęłam się nad nią zastanawiać. Wróciłam więc do tego krótkiego filmu i tym razem już z uwagą obejrzałam ponownie. Był to fragment wywiadu z Gaborem Mate, kanadyjskim lekarzem i pisarzem. Doktor zaczął od informacji, że 80 procent chorób autoimmunologicznych dotyka kobiety. Jego zdaniem dzieje się tak dlatego, że w naszej kulturze kobiety są zaprogramowane do określonego zachowania, ukierunkowanego na potrzeby innych, co w konsekwencji powoduje silny stres i rujnuje nasze zdrowie. Faktycznie dość powszechne jest przekonanie, że to właśnie kobiety powinny pełnić role opiekuńcze. I zwykle je pełnią. Nie ma w tym nic nagannego, to naturalne, że troszczymy się o bliskie osoby, problem jednak w tym, że często robimy to kosztem siebie i równie często ten obowiązek spoczywa wyłącznie na kobietach. Jakby tego było mało, mamy zwyczaj brania na siebie odpowiedzialno...

Gadają, gadają, gadają...

Obraz
„Najgorsi są tacy, którzy wszystko by chcieli o sobie opowiedzieć. To nie jest ani dobre, ani zdrowe dla żadnej ze stron. Powściągliwość jest wielką wartością, nawet wobec samego siebie. Iluż ludzi zadręcza siebie samych rozmyślaniami i opowieściami o własnym nieszczęściu, niepowodzeniach, chorobach… tworzą jakby nadwyżkę swoich kłopotów, bez żadnej potrzeby. Ludzie gadają, gadają…” Julia Hartwig w rozmowie z Arturem Cieślarem , Życie to podróż, to ocean Czytając te słowa, pomyślałam o własnych spostrzeżeniach z ostatniego lata. I o naszych gościach. Dwoje z nich, na szczęście osobno i w pewnych odstępach czasu, mocno dało nam się we znaki właśnie za przyczyną wspomnianego gadania. Pani D. przez cały pobyt nie przestawała mówić. Mówiła, mówiła i mówiła. Nie robiła pauzy, by można było odnieść się do jej wypowiedzi, bo i też żadną odpowiedzią zainteresowana nie była. Może na szczęście, bo dzięki temu można było się czasem wyłączyć. Prawdziwą ulgę odczuwałam wyłącznie wtedy, kied...

Moc zwykłych rzeczy

Obraz
Któregoś dnia moja córka zauważyła, że gdy tylko nauczy się jakiegoś nowego słowa, wszędzie je słyszy. Zdaje się, że podobnie jest z moimi przemyśleniami, bo jak zaczynam o czymś myśleć, życie natychmiast dostarcza mi materiału. Zauważam (i to właśnie przyczyna) sytuacje i wypowiedzi, które dotyczą tematu lub choćby się z nim wiążą. Tak było i tym razem. Ale po kolei. Mamy z mężem pewną różnicę zdań, niejedną naturalnie, dzisiaj o tej konkretnej. Ja jestem zwolenniczką uprzątania, pozbywania się i porządkowania. Nie lubię nadmiaru rzeczy i mam potrzebę, by eliminować z domu te, których nie używałam od roku (oczywiście z wyjątkiem ozdób choinkowych). Potrzebuję przestrzeni, a rzeczy muszą być szczególne, by mogły stać się pamiątką. I nie chodzi oczywiście o ich wartość materialną. Mąż odwrotnie, lubi gromadzić, bo z pewnością „to” się jeszcze przyda. Bywam uszczypliwa (wiem, że to nie powód do chwały), więc odpowiadam, że „to” z pewnością się nie przyda, bo z czasem w tym nadmiarze ni...