Posty

Diagnoza

Obraz
Diagnoza mojej mamy skłoniła mnie do przemyśleń na temat naszej relacji. I nie tylko, spowodowała kolejny kryzys emocjonalny w moim życiu. Taka diagnoza dobitnie wskazuje kierunek zmian. Krótko mówiąc, powoli tracę moją mamę. W jednym z pierwszych postów opisałam już swój stosunek do rodziców i nakreśliłam sytuację rodzinną. Mama jest osobą łagodną, bez wygórowanych oczekiwań, chyba w ogóle bez oczekiwań, bez jawnych pretensji, znoszącą po cichu wszelkie życiowe zawirowania i kryzysy. Wszystko jej pasuje. Jest też kobietą całkowicie podporządkowaną mojemu ojcu i jego piciu. A raczej była, bo niestety powoli przestaje być sobą. Nasza relacja nie miała otwartych konfliktów. Zawsze czułam się w jakiś sposób za nią odpowiedzialna i nie chciałam jej dokładać, choć przez lata miałam do niej żal. Nie było mi łatwo odciąć się od jej decyzji, a zaakceptować ich, nie potrafiłam, zrozumieć też nie. Dzisiaj rozumiem przyczyny, z powodu których takie decyzje podejmowała, nie umiała inaczej. D...

Obraziłam się na lustra

Obraz
Obraziłam się na lustra. W zasadzie na wszystkie. Na to w korytarzu, bo nie prezentuję się w nim tak, jakbym sobie tego życzyła. Na to do makijażu, bo gdy tylko je odwrócić, zmienia się w lustro powiększające, a co nie wygląda, jakbym sobie życzyła, w powiększeniu jeszcze bardziej nie wygląda albo właśnie wygląda za bardzo. Można spytać, po co je odwracać? Odpowiedź jest dość oczywista, bez okularów nie sposób się umalować, a w okularach niespecjalnie wygodnie maluje się oczy. Nie, żebym się codziennie malowała, już nie, powiedzmy, że pozwalam mojej skórze odpocząć. Tyle wersja oficjalna. Nie podoba mi się lustro w łazience, wisi jakoś nie tak i wraz z oświetleniem wyraźnie stawia mnie w niekorzystnym świetle. Mam pretensje nawet do tego, które wytrwale stoi w moim wiejskim domku, bo choć to piękna, wiekowa toaletka, jednak odejmuje jakieś 5 kilo. Powiecie, że to chyba dobrze, ale niestety boleśnie przypomina, jak to było 5 kilo temu i znowu jestem niezadowolona. Denerwują mnie te w ...

Dojrzałość Andy Rottenberg

Obraz
Jestem po lekturze Dziennika 2019-2022 „Schyłek”, Andy Rottenberg. Są to zapiski kobiety dojrzałej, a nawet bardzo dojrzałej, o czym świadczy słowo schyłek w tytule, doświadczonej przez życie, mądrej, refleksyjnej. Osobom zainteresowanym sztuką, autorki nie trzeba przedstawiać, dla mnie jest przede wszystkim interesującą kobietą. Dla świata historyczką sztuki, kuratorką wystaw, publicystką. Na blogu najczęściej piszę o zwyczajnym życiu i codziennych problemach. Pani Rottenberg z pewnością nie można określić mianem zwyczajnej kobiety, a jednak w pewnym sensie jest jak my wszystkie. Przeżywa podobne emocje, dzieli się przyziemnymi chwilami i opowiada o przyziemnych sprawach, a do tego, czasem sama o sobie myśli, że jest beznadziejna. Sięgam do tak osobistej literatury trochę po to, by dowiedzieć się, co będzie dalej. W jaki sposób widzi świat osoba dojrzalsza ode mnie, jestem ciekawa jej wniosków i przemyśleń. I właśnie nimi chcę się dzisiaj podzielić. Zacznę jednak od moich własn...

O zamiataniu pod dywan

Obraz
Nastała jesień, pogoda nie zawsze sprzyja aktywności na świeżym powietrzu, ale wtedy, kiedy nie sprzyja, sprzyja czemu innemu, na przykład wizytom w muzeach, galeriach i innych przybytkach kultury. Taki to był właśnie dzień, deszczowy, wietrzny i chłodny, więc razem z córką wybrałyśmy się do brukselskiego Muzeum Banksy’ego. Wprawdzie M. ma pewne obiekcje w stosunku do słynnego artysty, nie podoba jej się, że jak on maluje na budynkach, to jest sztuka, ale jeśli ona by coś zmalowała, byłoby zwykłym wandalizmem, niezależnie od treści i jakości wykonania. Postanowiła jednak żale zostawić na boku i poprzyglądać się pracom rzeczonego artysty z bliska, a w zasadzie ich znakomitym kopiom. Wspominam o wystawie, bo do dzisiejszego wpisu zainspirowała mnie właśnie jedna z prac Banksy’ego. Mural przedstawia zamiatającą pokojówkę, zamiatającą pod mural oczywiście. Przekaz jest jasny, w Polsce zamiatałaby pod dywan, czyli rzecz o hipokryzji, niewygodnych sprawach, skrywanych tajemnicach i ignorow...

Cytrynowiec

Obraz
Obejrzałam wczoraj włoski film „Cytrynowiec”. Dość prosta historia, a jednak w jakiś sposób otulająca, jesienna, nie tylko w kontekście pory roku, film bowiem świetnie wpisuje się w moją kolekcję filmowych obrazów o dojrzałości. Było o tym tutaj: https://annakobietazwyczajna.blogspot.com/2025/05/filmowa-wersja-dojrzaosci.html Pasuje też do mojego obecnego stanu ducha. Nostalgiczna, klimatyczna, niespieszna opowieść o nieoczywistej przyjaźni i odkrywaniu siebie na nowo. O potrzebie zatrzymania się. Eleonora, bohaterka historii mówi do męża, że przez cały czas starała się biec, biegła, biegła, ale już nie ma na to siły. U mojej mamy parę dni temu zdiagnozowano chorobę Alzheimera. Dużo o tym myślę. Poza ogromnym smutkiem, który czuję, lękiem i przygnębieniem, myślę, że ona nigdy nie przestała biec. Biegła do końca, nadal biegnie, bo nie potrafi inaczej. Jednocześnie nie opuszcza mnie straszna myśl, że można przestać żyć, na długo przed tym, zanim się umrze. Na różne sposoby. W filmi...

Całkiem niedawno...

Obraz
Kilka zupełnie błahych wydarzeń uświadomiło mi, jak inaczej niż kiedyś postrzegam upływ czasu. Zaczęło się parę lat temu. W związku z pracą domową mojej córki, rozmawiałyśmy o wierszu Wisławy Szymborskiej „Nic dwa razy”. Powiedziałam M., że choć jest wiele muzycznych interpretacji tego wiersza, dla mnie wyjątkowe było wykonanie Łucji Prus. Dodałam, że niestety artystka już nie żyje. M. zapytała, kiedy zmarła, a ja bez chwili zastanowienia odpowiedziałam, że niedawno, jakieś trzy lub cztery lata temu. M. zdziwiła się (moim zdaniem nie całkiem uprzejmie, mogła sobie przecież darować), że trzy lub cztery lata temu to dla mnie całkiem niedawno. Niestety to był dopiero początek, bo później było tylko gorzej, znacznie gorzej. M. zweryfikowała podaną informację i dowiedziała się, że Pani Łucja zmarła … w 2002 r., co oznacza, że nie minęły trzy lub cztery lata, tylko prawie 20. No dobrze, trochę się pomyliłam, przyznaję. Tak szybko minął ten czas… „Jak do tego doszło? Nie wiem.” Choć od ...

Dlaczego siebie nie lubimy?

Obraz
W komentarzu pod jednym z moich tekstów Simera napisała takie zdanie: „Najgorzej jak człowiek sam siebie nie lubi, wtedy ani sam ani inni nie mogą się nim zaopiekować, przytulić, pocieszyć…” Ponieważ to bardzo smutna konkluzja zapytałam ją, czy mogę ten komentarz wykorzystać, bo uznałam, że koniecznie trzeba zająć się tematem. Odpisała, że koniecznie. Pisząc teksty na bloga, staram się je przeplatać, tak, by czasem było refleksyjnie, czasem poważnie, innym razem osobiście albo lekko, z dystansem. I dzisiaj będzie właśnie dość osobiście, bo posłużę się własnym przykładem i odniosę do procesu, który zachodził we mnie samej, a wierzcie mi w nielubieniu siebie mam spore doświadczenie. Zatem dlaczego nie lubimy siebie? Psychologia pewnie ma swoje odpowiedzi, ale nie jestem psychologiem, więc posłużę się własną obserwacją. Myślę, że powody mogą być bardzo różne. Na przykład kulturowe. Wystarczy wspomnieć szkołę naszego dzieciństwa, by zauważyć, że nauczyciele zazwyczaj wskazywali n...