O tym, co sami sobie robimy

Obserwowałam dzisiaj rano mojego męża. Miotał się i złościł z powodu jakiejś błahej rzeczy. Często tak ma. Ja czasem też, ponieważ jednak mam to lepiej przepracowane, zdarza się znacznie rzadziej. Patrząc na niego, nie mogłam pozbyć się myśli, że sam sobie to robi, bo nie stosuje gradacji problemów i wścieka się, choć sprawa nie jest tego warta. Oczywiście nie mogłam podzielić się z nim moimi przemyśleniami, bo kto z nas lubi być strofowany w sytuacji wyraźnego podenerwowania. No i po co się podkładać? W końcu to nie moje wielbłądy.

Męża zostawmy w spokoju, lepiej nie drażnić lwa, a poza tym nie tylko on tak ma. To częsta reakcja. Dostrzegam, że niektórych z równą siłą złości rozlana herbata, pyskowanie dziecka i niestosowne zachowanie szefa, oględnie mówiąc. Wściekają się niepomiernie, gdy stoją w korku albo nagle przestał działać pilot do telewizora. Mruczą pod nosem, stojąc w kolejce do kasy i rzucają wściekłe spojrzenia, kiedy ktoś nieopatrznie potrąci ich na chodniku. Klną na czym świat stoi, tylko z tego powodu, że zawiązał się supeł na sznurówce i równie niewybrednie, gdy otrzymają wezwanie z urzędu skarbowego. Jednakowo podnosi im ciśnienie zapowiedź wizyty teściowej, źle zawiązany krawat i awaria samochodu. Wszystko to prowadzi do jednego, do stresu, który sami sobie fundujemy

Rozumiem, że nie każdy i nie zawsze może wziąć głęboki oddech i zrobić choćby niewielką pauzę. Często żywiołowa reakcja wyprzedza racjonalne myślenie, ale może choć czasem w ramach treningu uda się zatrzymać i pomyśleć, jak poważny jest problem w skali od jeden do dziesięciu? I czy mamy na ten problem realny wpływ? Bywa, że po prostu mleko się rozlało i żadne wściekanie się tego nie zmieni. Nie, żeby od razu cieszyć się z rozlanego mleka, ale wpadać w szał też nie warto.

Niewiele drobnych problemów jest w stanie wyprowadzić mnie z równowagi, częściej towarzyszy mi lekka irytacja, że oto znowu zaplamiłam bluzkę. Są rzeczy, do których nie sposób przywyknąć, albo w zasadzie można, bo już nie zaskakują, jednak sprawiają, iż przez głowę przebiega myśl, że sama nie mam już do siebie siły. Gwałtownie reaguję, gdy muszę powtarzać coś po raz trzeci lub w sytuacji, w której z powodu braku współpracy rozwiązuję wciąż te same problemy. Tu nic się nie zmieniło.

Prawdą jest, że często nie mamy na coś wpływu (w sprawie bluzki można zastosować coś na kształt śliniaka, ale znowu nie zawsze i nie wszędzie). Z całą pewnością nie mamy wpływu na zachowania i myśli innych ludzi. A jeśli nie mamy wpływu na okoliczności lub zdarzenia, możemy przynajmniej spróbować uzyskać wpływ na własną reakcję, po to, by drobiazgi nie wywoływały równie silnych reakcji, jak poważne trudności. Zapłaci za to nasz organizm, który z całą pewnością nie interesuje się tym, z jakiego powodu został zalany koktajlem hormonów stresu. Krótko mówiąc, szkoda zdrowia.

Adekwatna reakcja jest na wagę złota zwłaszcza w czasach, w których pośpiech i podenerwowanie są na porządku dziennym. Jakbyśmy wszyscy byli wytresowani do trybu ustawicznego pędu i ciągłej gotowości. A może tak dla odmiany popatrzeć na wszystko inaczej? Może będzie choć trochę wolniej i spokojniej?

Wracając do męża, często przypominam mu, by nieco zwolnił, bo po powrocie z pracy zachowuje się, jak gdyby wciąż w niej był, a wtedy nawet obiad traktuje niczym kolejne zadanie do wykonania. Choć na to być może jest zgoła inne wytłumaczenie, może po prostu to ja kiepsko gotuję, a on z czystej uprzejmości nie zgłasza uwag. Tak czy inaczej, pora wyciszyć emocje.

Można też podejść do sprawy w sposób, jaki proponuje Marcin Fabjański, tyle że to raczej sposób dla zaawansowanych w stoickich praktykach.

Nie walcz z nurtem życia, płyń z nim. Błyskawice są zjawiskami atmosferycznymi, a te – podobnie ja ty – częścią naturalnego środowiska. Zdarza się, że uderzają blisko ciebie, bo tak umeblowany jest twój dom, nasza planeta. Płynąć z nurtem życia to akceptować wszelkie jego przejawy – także błyski na niebie.

Stoicyzm uliczny, Marcin Fabjański

Tę energię, która zostanie zaoszczędzona, jak tylko zaczniemy przykładać właściwą miarę do nadarzających się trudności, można przekierować na coś, co również sami możemy sobie zrobić. Na przykład zorganizować jakąś miłą chwilę, dla równowagi, może niekoniecznie natychmiast, ale w ogóle. Ostatnio tak właśnie zrobiliśmy. Położyliśmy się pod własną śliwką, a nad nami rozpostarł się taki widok. Ciśnienie w normie. Przynajmniej chwilowo.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kobieta zawiedziona

Kobieca samotność

Wiek dojrzały?

Co ze mną nie tak?

Życzliwość, a raczej jej brak

Zmagam się...

Kłopoty