O tym, co sami sobie robimy

Obserwowałam dzisiaj rano mojego męża. Miotał się i złościł z powodu jakiejś błahej rzeczy. Często tak ma. Ja czasem też, ponieważ jednak mam to lepiej przepracowane, zdarza się znacznie rzadziej. Patrząc na niego, nie mogłam pozbyć się myśli, że sam sobie to robi, bo nie stosuje gradacji problemów i wścieka się, choć sprawa nie jest tego warta. Oczywiście nie mogłam podzielić się z nim moimi przemyśleniami, bo kto z nas lubi być strofowany w sytuacji wyraźnego podenerwowania. No i po co się podkładać? W końcu to nie moje wielbłądy. Męża zostawmy w spokoju, lepiej nie drażnić lwa, a poza tym nie tylko on tak ma. To częsta reakcja. Dostrzegam, że niektórych z równą siłą złości rozlana herbata, pyskowanie dziecka i niestosowne zachowanie szefa, oględnie mówiąc. Wściekają się niepomiernie, gdy stoją w korku albo nagle przestał działać pilot do telewizora. Mruczą pod nosem, stojąc w kolejce do kasy i rzucają wściekłe spojrzenia, kiedy ktoś nieopatrznie potrąci ich na chodniku. Klną na cz...